czwartek, 25 kwietnia 2013

Nikt nie mówił, że będzie łatwo

Witam po kolejnej długiej przerwie wszystkich wojowników.
Cóż mam na swoją obronę? Ano nic chyba właściwie.
Drinkowanie przebiegało w krainie morfiny - sami rozumiecie - trochę inny świat.
Niestety wyniszczony organizm łatwo poddawał się silnym bólom, przy których zwyczajnie napisanie takiego oto posta, było dla mnie awykonalne. Wybaczycie? Musicie wybaczyć, bo dla Was- DLA NAS wszystkich zacisnęłam zęby i przetrwałam ją! Pokonałam cały GMALL. Caluteńki intensywny oraz agresywny rodzaj leczenia. Ja - chuchro w marnym wydaniu. UDAŁO SIĘ.
Gdyby tu był Piotruś Pan, to ze szczęścia byśmy się poobijali o ściany! A tak to sama się obijam :)

To nie ostatnia wspaniała wiadomość, w sobotę 20 kwietnia moja Martusia Ostra Białaczka Szpikowa została przeszczepiona :) Miałyśmy to szczęście, że leżałyśmy cały czas razem. Mam nawet zdjęcie z pustym już pojemniczkiem po 'nowym życiu' Marci, ale kiedyż ja je otrzymam, to doprawdy nie wiem. Aby uświadomić ludzi nieświadomych sam przeszczep trwał może 20 minut, zleciał sobie kropłówką wprost do Martusiowych żył i dał jej szansę na całkowicie normalne życie, szansę na zdrowie. Był to dla nas cudowny dzień - sen się w końcu ziścił. Z tego wariactwa postanowilyśmy oddać trochę jedzenia naszym rodzinom, bo zrodziła się w mojej głowię myśl, że pewnej niepozornej nocy przeleżałe jedzenie może dostać rąk i nóg i nas zwyczajnie pożreć.
To by było żałosne: była sobie Martyna chora na chłoniaka, a zjadł ją 7days.

Cudownie wiedzieć, że ludzie z OIOHU wychodzą i nie jest to bynajmniej czczą legendą. Chciałabym serdecznie pozdrowić Cezarego i Maćka, dalej się nie poznaliśmy, ale mam nadzieję, że śledzicie mojego bloga ;) i mamę Cezarego pozdrawiam! Nie gniewajcie się, że nie odpisuję gęsto i często na komentarze, ale ja po tej chemii jestem świr totalny. Ja też za tydzień, mam nadzieję, wyjdę. Potem za jakiś czas Marta from Canada ze szpikiem, którego oryginalnie nazwała Marta, hahaha. A potem to już pamiętajcie: sterylna mega impreza i bez wykrętów! :)
I niech nam zazdroszczą, żeśmy tacy jałowi ;)

 Kochani, Kochani, mamy godzinę wspaniałą 1, zjadłam chyba za dużo biszkopcików. 
Zeszłej nocy dostałam ostrej gorączki, bo 39 stopni, a i telepało mną jak osiką na wietrze.
Niestety kiepsko znoszę gorączki, majaczyłam trochę mojemu Patrykowi do telefonu, ale nie różniło się to bardzo od normalnego gadania, bo nie zwrócił uwagi. A no i okazało się, że mój termometr owszem działa - wtedy, kiedy jest gorączka. Cały czas posądzałam go o niedziałanie. Trzeba będzie się przeprosić. Dzisiaj z rana niestety też wysoka gorączka i straszne dreszcze, okropnie szczękałam zębami, zrobiono mi posiew, dostałam pyralginę, dwa antybiotyki i od tamtej pory na morzu jest cicho i spokojnie,
W ramach przyjemnych niespodzianek, przetoczono mi dzisiaj dwa worki krwi, za co bardzo dziękuję wszystkim dawcom, bo łaziłam już, mam wrażenie, po ścianach, a słaniałam się po podłogach, parę razy zdarzyło się upaść. 100krotne dzięki, jesteście wspaniali! Oby więcej takich ludzi!
Tym samym zachęcam oczywiście do oddawania krwi, płytek, komórek macierzystych, osocza - to absolutnie nic nie boli, przysięgam na mojego chłoniaka. I zostańcie dawcą szpiku. Zobaczcie, jak cudownie poszczęściło się mojej Marcie- odnalazła swojego bliźniaka genetycznego, dzięki któremu może żyć! Nie chcielibyście móc przekazać tak bezcenny dar swojemu bliźniaczemu rodzeństwu?
To jest taki niewielki gest pod względem ilości włożonego wysiłku, a tak OGROMNY w skutkach.
To dobro powinno wciąż płynąć dalej i dalej... Armio, działajcie, nie stójcie, nie patrzcie, a działajcie.


A co do moich wyników, to jestem nieco w dołku, ale tylko dlatego, żeby z niego wyjść i móc ruszyć po półroku konkretnego szpitalingu, do domu. Do wszystkich wspaniałości tego świata.
Przypominam więc, że już mogę powiedzieć, że Martyna Pierwotny Chłoniak Śródpiersia przyjęła na siebie 6 bomb atomowych GMALLA i ŻYJE, co więcej, czuje się nieźle. Teraz poczekajmy tylko, aż moja dr prowadząca wróci z urlopu (nastąpi to w poniedziałek) i będziemy ustalać tomografię komputerową, która pokaże nam, jak się miewa zwierz mój udomowiony chłoniak. Może nie ma go już wcale, a my wciąż się nim zajmujemy :) Ja jednak obstawiam, że lymphomka będzie do dopalenia czyli darmowe solarium na radioterapii. Dobrze, rumieńców złapię ;)

Kończę ten uroczy post, jednak nocami piszę mi się najlepiej, ściskam wszystkich mocno i pozdrawiam, Wojownicy, korzystać z tej wiosny! ja czuję jak się odradzam nawet przez sterylne ściany i okna, magia jakaś!


P.S. Czarna dzisiaj próbowała mnie edukować w zakresie wiedzy o pozycji w jakiej pacjent powinien przebywać do otrzymywania leków, chciałabym zauważyć, że to jedyna mądralińska, która wpadła na coś takiego. W dodatku każe się przysuwać niebezpiecznie blisko tak, że muszę wstrzymywać oddech, aby przeżyć. Innym siostrom nie przeszkadza, że leżę czy drzemię czy siedzę przy komputerze. Ale nie. Czarna zawsze znajdzie powód do mądrzenia się. Potraktowałam ją jednym z tych spojrzeń, w których wiecie, litujecie się nad osobą, spalającą świetny dowcip. Właściwie od jakiegoś czasu raczę ją tym spojrzeniem. A dzisiaj jeszcze dorzuciłam wymowne YHY i... zajęłam się komputerem :) Bidusia pewnie mało dziś zjadła to i odgryźć się chciała. 
Podjęła potem mały odwet, jak to ona, i zostawiła mi cały zakrwawiony opatrunek, mimo moich upominań. Ale na szczęście są sprytniejsze od niej i zajęła się tym po 5 minutach kochana siostra Danusia, powiadając co chwila "o matko". Nie sprzedałam jednak Czarnej, bo wieprzowina słabo teraz stoi. 



To by było na tyle, trzymajcie się cieplutko i korzystajcie z cudownego życia, ja niedługo wracam do gry! Do BOJU!!!










 
 

środa, 17 kwietnia 2013

Methotrexat

Witajcie wojownicy!
Oficjalnie trucie chemią możemy uznać za rozpoczęte. Lecą torpedy na chłoniaka. Na sam początek najmocniejszy strzał, mocno wyniszczający mnie, jak i mojego zwierzaczka - Methotrexat. Na sam widok tego sojusznika, żołądek mi się ściska. Ale trzeba okazać respekt - on ma moc.
Jeżeli lymphoma cierpi teraz tak samo jak ja, to nie współczujmy jej bynajmniej. 
Ja niestety jestem już dość mocno podniszczona poprzednimi chemiami, mimo że ponoć niezły ze mnie zawodnik, jeśli chodzi o wytrzymywanie Gmalla (mojej metody leczenia).
Nie upiłam się dość mocno, a już męczy mnie obrzydliwy ból głowy.
Modlitwy moje całodzienne zostały jednak wysłuchane i na obchód przyszedł lekarz - zbawienie czyli Doktor Odlotowy. Pożaliłam mu się trochę na te moje bóle głowy, pokiwaliśmy ze zrozumieniem i poprosiłam Doktora Odlotowego o Dolargan na 22 z adnotacją do sióstr "wszelkie pytania proszę kierować do mnie". Pożegnaliśmy się z Doktorem Odlotowym, ustalając, że będziemy w kontakcie - tu zrobiliśmy gest dłonią, oznaczający telefon.  Założę się jednak, że nie obejdzie się bez klasycznego, najbardziej idiotycznego pytania, jakie można zadać na tym oddziale, a mianowicie "a czemu boli cię głowa?" Właśnie kombinuję jakąś dowcipną odpowiedź w swojej głowie, bo wartę nocną pełni dziś pies Baskerville'ów czyli CZARNA. Pozwólcie, że przytoczę pewien cytat: "był to pies - czarny jak węgiel, olbrzymi - taki, jakiego dotąd nie widziały oczy żadnego śmiertelnika. Z jego otwartej paszczy buchał ogień, ślepia żarzyły się jak węgle, a po całym jego ciele pełzały migotliwe płomyki. Nigdy nawet w majaczeniach chorego umysłu nie mogło powstać nic równie dzikiego, przerażającego, szatańskiego, jak ten czarny potwór, który padł na nas z tumanów mgły."
 Parę informacji ode mnie: tumany mgły możemy tłumaczyć jako jałowe powietrze, które otacza nas w naszym nieszczerze sterylnym pokoju, reszta to wiadomo kto jest kim. 
Co do wyników moich badań, to chętnie bym o nich coś opowiedziała, ale niestety asystentka doktora palanta, wyrecytowała je tak szybko, że zdążyłam zamrugać bezrzęsnymi oczami, a już ich nie było. Jutro będę ich męczyć, dopóki nie odpowiedzą na wszystkie moje pytania, a szanowny doktor nie wpisze mi w zlecenie parę użytecznym leków na kaca. 
Co do mojego samopoczucia, to czuję się świetnie, piję wody ile wlezie, żeby wypłukać methotrexat jak najszybciej, co skutkuje wizytami w łazience przeciętnie co 15 minut. Ale co mi tam, przynajmniej się trochę rozruszam z moim przyjacielem stojakiem.

Kochani, wciąż apeluję do oddawania krwi, płytek, komórek macierzystych i szpiku, macie moje słowo, że to nic nie boli, a NAPRAWDĘ ratuje życie nam - chorym. Nic Was to nie kosztuje, wystarczy wstać i udać się do najbliższego punktu krwiodawstwa czy Banku Dawców Szpiku i to zrobić. Ja niestety nie mogę, a chętnie bym pomogła, do końca życia będę jednak zdyskwalifikowana przez przebytą chorobę. 

Pamiętajcie również o regularnych badaniach krwi i rtg płuc - licho nie śpi.
A póki co, cieszmy się życiem, bo jest WSPA-NIA-ŁE!!! 
I wszystkim dziękuję - tylko tyle mogę.


P.S Martuś, trzymaj się, wiem, że leżę obok, ale mam nadzieję, że wszyscy czytelnicy również Cię wesprą w swoich myślach. UDA SIĘ! bo? MUSI SIĘ UDAĆ! 

Wojownicy, do boju!!!











wtorek, 16 kwietnia 2013

Ostatnia chemia, Mabthera.

Wszystko, co dobre, szybko się kończy, jak mówi angielskie przysłowie. Smakowita chemia, owoc życia, niestety i u mnie ma swój ostatni etap. 
Na dzień dzisiejszy przybijam sobie piątkę z Mabtherą - starą znajomą od wspólnych drinków.
Na dzień jutrzejszy umówiłam się z Winkristiną, Methotrexatem i innymi przyjaciółmi,                którym zawdzięczam tygodniowe kace i inne atrakcje.
Co u nas, na Oiohu - pytacie. Okna wciąż szczelnie zasłonięte, w sali piździ, ewidentna zima.
Ja sama "Leżę, leżę, czuję się świetnie...", parafrazując znaną piosenkę Maanamu. 
Wczoraj zaznałam wielkiego szczęścia. Opatrunek zmieniał mi mój ulubieniec Czarnuch zwany również Czarną, która naukę tej sztuki, zaczęła chyba od mojej osoby. Kazała mi zdjąć koszulkę, żeby nie dotknąć, cytuję, "tym na ten". Znaczy się niejałową koszulkę mam, proszę wybaczyć, Mama w eterze jeszcze nie pierze. Siostra o złotym sercu i jałowym umyśle, stworzyła na mojej klatce istne dzieło, obklejając moje odparzenia na nowo plastrami z każdej strony, coby się dobrze trzymało. Na szczęście - jutro kolejna zmiana opatrunku, może trafi się ktoś bystrzejszy.
Wczoraj również prawie znów zagraliśmy w zabawę pt. czemu Martę boli wkłucie?
Marta tłumaczy Czarnej łopatologicznie, że boli ją to i to, wskazując na konkretne miejsca. Czarna kiwa głową, udaje, że myśli, po czym odpowiada "no czasami tak jest, no ale czemu boli, to ja nie wiem". My nie wiemy też. Zwracam się z uprzejmym zapytaniem, czemu boli, kiedy boleć nie powinno?
Co do moich wyników, to doktor odbierając telefon, odwrócił się i powiedział "bardzo dobre". Trochę mnie to dziwi, bo od jakiegoś czasu mam porządne zawroty głowy, ale jak mam wyniki bardzo dobre, to najwyraźniej nie ma powodu do niepokoju. 
A niestety z moim nowym prowadzącym doktorem zwanym palantem, mistrzem ciężkiego dowcipu, przyjdzie użerać mi się bite dwa tygodnie, dopóki moja pani doktor, zwana wśród znajomych zero empatii w skrócie ZE,  nie powróci z urlopu.  
Czekamy, czekamy.

Dzisiaj Mabthera szybko zleciała, w ramach bonusów dostałam dwa paracetamole i zyrtec (już chyba kiedyś wspomniałam, gdzie OIOH może sobie wsadzić paracetamol? no, to moje stanowisko się nie zmieniło).

Później na obchodzie był dr Mądry, którego mądrości nie oceniajmy przez pryzmat nazwiska, a faktycznie mądry z niego lekarz, zapytałam go czy mają w swoich zasobach coś mocniejszego na sen niż lorafen 2,5 mg, którego, notabene, dopiero potrójna dawka na mnie działa, lecz niestety nic takiego nie mają, a jak mają, to pewnie nie dają, ot takie moje zdanie. Ale muszę o to jeszcze koniecznie spytać dr Odlotowego. 

Dzisiaj wpadł do nas na chwilę mój prześladowca dr. Bojakowski, żeby przekazać pozdrowienia od dr. Kuby Sienkiewicza (dla nieświadomych- wokalista Elektrycznych Gitar).
Ucieszyłam się bardzo, bo jak już wspominałam może, moje serce jest jak pies... daj mu jeść..
Doktorze, Kubo - stokrotne dzięki !

Waleczni, zapraszam jutro na Methotrexat, popijemy, starczy dla każdego, do usłyszenia jutro! 
Do boju, armio, do boju!

P.S. Wszystkim - dziękuję... oby to dobro wróciło do Was.

I wybaczcie, jeśli nie odpisałam na jakąś wiadomość czy komentarz, ale mam po chemiach ogromne problemy z pamięcią, więc działa to tak, że odczytuję i zamiast odpisać od razu, odkładam i zapominam. Przepraszam! Postaram się to zmienić! 









 

czwartek, 11 kwietnia 2013

W krainie morfiny

Witam wszystkich wojowników po stu latach niepisania!
Musicie mi wybaczyć, ale nie dość, że totalnie nic ciekawego się tu w moim szpitalnym zaścianku nie działo, to i ja czas ten trochę przedrzemałam. 
Niestety przyszło mi walczyć z bardzo niefajnymi bólami głowy, a w ramach szpitalnego eksperymentu testowaliśmy leki, które mogłyby przynieść mi ulgę.
Leciała Pyralgina ( ha ha - odrzekła głowa moja), Tramal 100 mg ( próbujcie dalej), aż w końcu gość wieczoru Dolargan 50 ml (głowa kiwa zachęcająco). Skoro szanowna moja głowa postanowiła boleć przez parę dni z rzędu, szybko zyskałam miano naczelnej narkomanki. Oczywiście wyrozumiałe siostry uświadamiały mnie milion razy, nim zadzwoniły do lekarza, czy aby na pewno wiem, że to lek silnie uzależniający i czy nie lepiej może byłoby wziąć paracetamol i poczekać. 
Czasami zastanawiam się, co niektóre z nich robią na tym oddziale i czy po tylu razach trudno się nauczyć, że po chemii człowiek może miewać bóle najróżniejszej maści i o najróżniejszym natężeniu.
Dzięki ich ospałości chory leżący na OIOHu leku może doczekać się nawet dopiero po dwóch godzinach. Przez ten czas pozostaje mu wyć do księżyca albo, za przeproszeniem oczywiście, jebnąć się stojakiem w głowę. 
Od razu na usta ciśnie mi się piosenka kultowego, zresztą, zespołu Brygada Kryzys pt. Centrala,
która chyba powinna lecieć w oiohowskich głośnikach "Czekamy, czekamy; czekamy, czekamy..." 

Dni mijały błyskawicznie, aż wreszcie przyszedł czas na wypalenie śluzówek. Miałam cichą nadzieję, że jak przy poprzedniej chemii, tak i przy tej, uda mi się tego uniknąć, jeżeli podczas drinkowania chemii, będę równocześnie wlewać w siebie hektolitry wody. Niestety - nie tym razem. 
Śluzówki przepaliło mi do tego stopnia, że połykanie śliny sprawiało mi wielki ból. I znowu próby szukania odpowiedniej 'tarczy' dla wojowniczki. Tramal podlec jeden zawodzi po raz kolejny. No to może plasterek? Tym razem się poddaję i godzę na plasterek, choć przy poprzednich stosowaniach wywoływał u mnie straszne wymioty. Na plecki dostaję plasterek i doraźnie dożylnie 5 ml morfiny.
Był to mój pierwszy raz z morfiną. I muszę przyznać, nie zważając na to, co ludzie myślą, że było cudownie. 
A teraz wyjaśnię czym jest plaster przeciwbólowy, bo czym jest morfina, wiecie na pewno.
Plaster przeciwbólowy to jest system transdermalny uwalniający buprenorfinę ze stałą prędkością. Ja poprosiłam o dawkę najmniejszą 20 mg i tyleż co godzinę leku uwalniało się, kojąc moją zbolałą i napuchniętą jamę ustną. Taki plasterek przykleja się na 3 dni, co wg mnie jest genialne, proste i praktyczne. Przez 3 dni bowiem nie muszę nikogo błagać ani prosić, żeby podał mi coś przeciwbólowego. Morfinę do plastra dodatkowo dostawałam wieczorami przez 3 dni, kiedy było największe apogeum bólowe. 
Naturalnie nie wszystkim siostrom się to spodobało. Gdy raz się upomniałam o morfinę, powtarzając dobitnie "bo mam zlecenie na nią", blondi w drewniakach podeszła do mnie, zapytując głupawo "morfinę? a na co to? co boli?", odpowiedziałam równie głupawo, rozwierając paszczę i pokazując palcem wyraźnie mój poraniony aparat mowy. No i nagle zażywnej blond grzywce pamięć wróciła, morfina faktycznie się znalazła, ale sposób w jaki została mi podana, daleki był od delikatności. Moje ramię zostało brutalnie chwycone, igła wbita szybko i boleśnie, morfina zapodana błyskawicznie. Hola, siostro, zwolnij! 
Nie zwolniła, wręcz przeciwnie, wyraźnie wściekła poszła dalej, stukając swoimi morderczymi drewniakami. A taka miła się wydawała kiedyś. 


Potem nadszedł czas na dół, a teraz czas na spacerek! Tak, już jutro, wychodzę na przepustkę z moim, podejrzewam, zmasakrowanym chłoniakiem. W poniedziałek wielki powrót i wjeżdżają ostatnie działa chemiczne. Wróg namierzony, niebawem odpalimy razem lont! :)

Wszystkim i każdemu z osobna dziękuję za wspaniałe komentarze, cudowne, pokrzepiające słowa.
Droga Armio, na pewno wygramy! BUZIAKI!


p.s serdeczne pozdrowienia lecą znów na łóżko obok, do Martusi, która ze stojakiem jeździ jak rasowy pirat drogowy! :)



DOOOOOO BOOOOOOOOJU!!!


 Kochani, oddawajcie krew, to nic nie boli, a mi i osobom z mojego oddziału ratuje życie!






środa, 3 kwietnia 2013

Nowe rewelacje

Sie macie, wojownicy!
Święta, święta i po świętach- jak to mówią. W mojej uroczej salce trwa dalej wielkanocny klimat, kurczak siedzi nawet w łazience.  Okna szczelnie zasłonięte, pogody nie widzę- ale doszły mnie pewne słuchy o uparciej zimie. Na OIOHowskich tropikach pory roku płyną jednak zupełnie inaczej, tu wciąż trwa sielankowe lato, drinki sączą się strumieniami, zamiast palemek stojaki na kroplówki. 
Okazuje się jednak, że i w sterylnych tropikach da się rozchorować, żółte gluciska ciągną się z mojego nosa kilometrami, gardło boli jak po ataku wściekłych szpilek, a kaszel przypomina donośne szczekanie. Mówiłam doktorowi na obchodzie, że jestem chora, na co przezabawnie odrzekł, że powinnam udać się do lekarza. Haha, panie dowcipny. 
Z atrakcji dnia wczorajszego. Było wielkie wycie. Ostatnie nakłucie lędźwiowe- ostatnie w plery, a dr Bojakowski- mistrz specjalizacji, zajada się makowcem, zrobionym przez babunią moją szanowną. Po czym postanawia mnie zamordować. Wszystko przebiegało normalnym trybem, ja się wykręciłam wdzięcznie pleckami, dr zjadł ciacho, podwinął rękawy i był gotów do rutyny. 
Ja też gotowa milcząca i wygięta, "uwaga, będzie ukłucie", spoko spoko, już to znamy od hen hen czasu. Aż tu nagle, jak mnie nie wygnie, jak nie podskoczę, głową prawie uderzyłam o sufit!
Z buzi zatoczyłam pianę, krzycząc 'choleraaa jasna, co to miało być'. Okazało się, że dr niechcący kujnął korzonek lub jakiś nerw. W moim odczuciu był to wielki prąd, który poderwał mnie do góry. 
Dr próbował mnie ugłaskać, ale nie ma tak łatwo, jak się zdenerwuję, więc postanowił chociaż zjeść makowiec do końca. Zażądałam natychmiast lorafenu na ukojenie nerwów. Wodę z wrażenia wylałam na siebie i łóżko. Wściekłam się jeszcze bardziej - oczywiście z leżenia plackiem nici, za co zostałam jeszcze upomniana, że mam leżeć jak racuch, a nie miotać się jak szalona. Doktorek czmychnął jakoś po angielsku, ale jeszcze się rozmówimy, jestem pewna. 

I tym sposobem ostatni raz dostałam w plecy.


Dzisiejszy dzień rozpoczął się standardowo, czyli morfologia, zmiany opatrunków i tak dalej, i tak dalej. Zdążyłam też pożreć owsiankę suto zaprawioną miodem, powoli posprzątałam moje łóżkowe królestwo, by dalej móc oddawać się słodkiej kontemplacji bezchemicznej. Na obchodzie dowiedziałam się jak zwykle wiele, czyli nic, a mianowicie, że jest spora szansa na wyleczenie mnie z mojego chłoniaka. Nie zabrzmiało to może zbyt rewelacyjnie, ale nie zaprzątajmy sobie tym głowy.
Hemoglobinka się poddała - gwiazdy, moje ukochane gwiazdy, powróciły do mnie. 
No to przetoczyliśmy dwa worki krwi i dziękuję, tyle dzisiaj dla pani. Czekamy teraz na dół, jak będzie dół, to się wygrzebiemy, a jak się wygrzebiemy, to pójdziemy na spacer z chłoniakiem. 
Żebym go przypadkiem na spacerku nie zgubiła. 

Zapomniałam dodać adnotacji o niedawnej wizycie seminarzysty 'proszę Pawła', otóż "proszę Paweł" niedługo będzie księdzem , ale jako że jesteśmy już prawie dobrymi kumplami (umówiliśmy się na piwo, Paweł pamięta?), to nadal będę mogła się zwracać do Pawła "proszę Pawła". 
"Proszę Paweł" usiłował zasiać we mnie resztki wiary i przekonać do rachunku sumienia, przy pomocy sumiennej ulotki właśnie. Jak się domyślacie, "Proszę Paweł" poniósł fiasko, mimo że naprawdę próbowałam,  Paweł wie, że próbowałam. 


Właśnie na obchód przyszedł najbardziej odlotowy doktor z doktorów, i w końcu z Marcią, po całym ciężkim dniu spędzonym w towarzystwie dwóch podejrzanych czarnych, mogłyśmy wylać swoje gorzkie żale. Pan doktor nigdy nam nie przerywa, nie bagatelizuje nic, co mówimy, nawet jeśli są to głupoty typu "a rogalika doktor może chce?" Można mu śmiało wyrazić, co się czuje, jak się czuje i gdzie się czuje i jest to kolejny przykład genialnego Doktora z powołania, najgodniejszego z uczniów Hipokratesa. Do tego jest błyskotliwy, empatyczny i doskonale rozumie o co pacjentowi chodzi. Nie opoonuje, jak niektórzy przy wydawaniu leków, jeśli jest taka POTRZEBA. Nie zarzuca nam, ponownież jak niektórzy brania leków w celach czysto-rekreacyjnych. I nie uważa, że leżąc tu i chorując, mówiąc kolokwialnie, się opierdalamy. I pozwala mi zaklnąć, za przeproszeniem.

A do tego właśnie zostałam dokładnie obsłuchana ("pójdę tylko po słuchawki i będziemy się słuchać", moja odpowiedź "wysłuchaj nas, panie") i przynajmniej wiem, że płucka mam prawdopodobnie czyste, czego nie mogłam się dowiedzieć od szanownej prowadzącej, no bo 'dobra dobra do widzenia". Do tego poprosiłam Doktora Odlotowego (tak będę go od teraz nazywać),  żeby przy wpisywaniu zleceń na leki dla szanownych sióstr dopisywał anonsik "wszelkie pytania kierować do mnie", bo mamy po dziurki w nosie odpowiadania na pytania czemu nas boli głowa i czemu chcemy dostać to i to. KONIEC. jest potrzeba i tyle- a siostry niekoniecznie muszą to wiedzieć, tylko mają podawać. Więc jeśli taki przypadkowy chłoniak prosi Doktora Odlotowego o Dolargan, to znaczy, że ból głowy przekracza możliwości umysłowe siostry. 
Tutaj chciałabym się nisko ukłonić Doktorowi Odlotowemu za całokształt twórczości i zrozumienie. 

Na sam koniec, zagrzewam mocno do boju wszystkich chorych, jak i zdrowych, a najbardziej moją ukochaną Martusię, bo i tak wiemy, ŻE SIĘ UDA! 

p.s smacznych chrupek, Marcia:)


DO BOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!