„Ludzie są tam najbardziej żywi, umierając”
Każdy człowiek ma swoją definicję życia. Dla jednych to spełnianie marzeń, a dla innych sama możliwość egzystowania. To dziwne, lecz dopiero wizja rychłej śmierci sprawia, że zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, że życie jest największą wartością i nie ma nic nad nią.
Znakomita część osób na kuli ziemskiej nie żyje, a wegetuje. Nie mają perspektyw, nie dążą do niczego, ograniczają swoje potrzeby do tych najpilniejszych. Trwają w takiej stagnacji, marząc nie o czymś wzniosłym, ale o tym, by żadne komplikacje nie burzyły ich codziennego porządku. Ich życie to linia prosta.
Paradoksalnie, kiedy ciężko chora osoba jest podpięta do maszyny monitorującej funkcje życiowe organizmu, to linia prosta oznacza śmierć. A zatem czemu tak wielu z nas pogrzebało się za życia?
Wtłaczamy sobie do żył truciznę zwaną letargiem i funkcjonujemy w uśpieniu, zapominając, że po śmierci także będziemy pogrążeni we śnie. Tyle, że znacznie głębszym.
Losowe przypadki sprawiają, że wybudzamy się ze śpiączki – nagle zaśniedziałe trybiki zostają ponownie wprawione w ruch, krew zaczyna pulsować w żyłach, a klapki z zaspanych oczu opadają. I przychodzi zdumienie. Tyle spraw do zrobienia, a czasu przecież wciąż ubywa. Jak mogliśmy przeoczyć to, że jesteśmy śmiertelni? Co robiliśmy przez ostatnie lata? I w tym momencie powracają marzenia. Przypomina nam się co od zawsze chcieliśmy zrobić, gdzie pojechać, co zobaczyć. I to wszystko dopiero w chwili, gdy wiemy, że śmierć depcze nam po piętach. W chwili, kiedy doznajemy olśnienia, że koniec jest faktycznie nieuchronny.
Może to śmierć jest największym spektaklem w naszym życiu i roli w nim nie sposób odmówić? A może brak adrenaliny w codziennym funkcjonowaniu sprawia, że popadamy w apatię? A może brak marzeń? Nie wiem, ale zawsze pozostanie dla mnie zagadką fakt, że zaczynamy żyć naprawdę dopiero, gdy umieramy.
Ściskam Was, Drodzy, i życzę, żeby Święta upłynęły Wam jak najmilej.
Do siego roku, Wojownicy!