środa, 27 listopada 2013

Live and let die

Niedziela, 17 listopada 2013 roku, Krotoszyn.
Chłodny listopad, dokładniej opatulam się szalikiem, wiatr huczy mi w uszach.
Trzęsącymi się dłońmi, zapalam znicz. Mam nadzieję, że da Ci ciepło.
Kiedy byłyśmy w szpitalu, przez myśl mi nie przeszło, że w listopadzie będę Cię odwiedzać na cmentarzu. Spoglądam na białą tabliczkę: "Żyła 20 lat" - czy to naprawdę tak się skończyło? 
Chciałabym wyć, wyć do księżyca jak wilk, bo tak rozdzierająca jest ta niesprawiedliwość,
z którą nie umiem się pogodzić. Teraz powracają do mnie tylko flashbacki.

21 marca 2012 roku, szpital na Banacha, OIOH
Leżymy na korytarzu przez jakieś 2 godziny, bo naprawiają coś w pokojach.
Dzieli nas jakieś 8 metrów.

21 marca 11:18
Marta: hej co tam?
Martyna: TEEEEEEEESKNIE!!!!!!!!!!!!!
Marta: no ja teżżżżżżżż:((((
Martyna: Wroc do mnie !!!!!!!!
Marta: Juz ideeeeee
o idzie czaaaarna:)
Martyna: czarna2
ale nie ma to jak oryginał
Marta: o marta!
Martyna: dobrzeeeeee
niezly sklad
agata, marta
Marta: no Agata, Marta
tylko szkoda czarnej
Martyna: no co poradzisz, nie mozna miec wszystkiego
Marta: moze mi opatrunek zmienia?:P
Martyna: popros Martte
Marta: nieee, zaczekam do jutra
Martyna: ale przeciez Cie boli
Marta: ojjj, jak sie nie ruszam to nie
Martyna: hm, no nie wiem, ja bym zmienila
dla pewnosci
Marta: może wieczorem...
Martyna: piszesz coś tam znowu dziś?
Marta: jeszcze klaruje w głowie
a co?
Martyna: no bo czekam az cos napiszesz
pisz pisz jak najwiecej
Marta: no ty też pisz
Martyna: dzisiaj jest dzien odpoczynku, jutro dodam post bo ten teoretycznie jest dzisiejszy, bo jak go wrzucalam to 1 byla
Marta: jaki tu mlyn:)
Martyna: skupic sie nie mozna
jakos tak w pokojach nie slychac w ogole, ze tu tyle sie dzieje
Marta: no dokładnie
my mamy cisze i spokój
Martyna: chce do pokoju
Marta: jak tu jest tak cały czas to ja nie zazdrosze
wgl ale wyzysk młodszych:P
Marte uganiaja po jakies skierowanie
Martyna: noooo
Marta: normalnie chyba nabiore wiecej szacunku do nich
Martyna: ja tez, ale nie do czarnej
Marta: no czarna sie obija, próbuje zamieniac dyzury jaos
Martyna: mysli ze jest szczwana

kiedy dzielił nas metr...
24 marca 19:28
Marta: hej
Martyna: siema!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Marta: dzieki za pizze
Martyna: dzieki za towarzystwo
Marta: dzieki za pogode ducha:)
Martyna: to ja dziekuje, dobra duszyczko:)
Marta: oj, ty moje kochanie...
I kiedy dzieliły nas kilometry...
29 lipca 20:00
Marta:ale ty jestes DROWA!!!!!!!!!!!!!!
ZDROWA
Martyna: nie wiem tego, kochana, nie wiem
wciaz czekam na odpowiedz
zobaczymy jak to wyjdzie
Marta: uda sie, musi sie udac
Martyna: ech miała byc sterylna impreza, pamietasz?
ja Ty Czarek Maciek...
Marta: no...
2 sierpnia 15:56
Martyna: dobrze, na pewno sie okaze, ze na Banacha jak zwykle cos pomylili, jak juz sama bede po PETcie to zabieram sie stamtąd jak najszybciej.
Marta: jasne...i robimy sterylna impreze
Martyna: z Twoją lampą antybakteryjną! Kocham Cię, Przyjaciółko!!!






 Co nas teraz dzieli? Myślę, że już nic.


Nie sądzę, bym uścisnęła losowi dłoń. Ale chyba muszę pozwolić Ci odejść.
Wszyscy jesteśmy chwilami. Wszyscy jesteśmy mgnieniem. Musimy pozwolić sobie odejść. 

"But if this ever-changing world in which we live in
Makes you give in and cry

Say live and let die..."











niedziela, 10 listopada 2013

Jak RAK zmienia ludzi

Jak rak zmienił mnie, jak zmieniła mnie chemioterapia, czy jestem innym człowiekiem?

Dobry wieczór wszystkim.
Jak wiecie, mój PET zaświecił. Konsultowałam się z lekarzami, ale w końcu zastygłam w miejscu, pora była więc wziąć przysłowiową dupę w troki.
Przez ten czas miałam parę incydentów. Zdarzały się dni, kiedy odczuwałam silny ucisk w klatce piersiowej, mocno utrudniający oddychanie. Raz, przestraszona, pognałam z mamą na Banacha, gdzie lekarka moja prowadząca odmówiła przyjęcia mnie, ponieważ, cytuję "nie mam za grosz czasu". Pani doktor Za Grosz Czasu zaleciła bym zgłosiła się z tym na izbę przyjęć lub do swojego lekarza rodzinnego, bo ona, tu ponownie cytuję "nie jestem od tego, jak boli".
No cóż, nie to nie. Nafaszerowana środkami przeciwbólowymi, pognałam na uczelnię, by uciec od chłoniakowych zagwozdek.

Miałam iść się konsultować na płocką, no to poszłam. Jak rok temu. Sławny profesor zaproponował położyć się w szpitalu w celu dalszej diagnostyki. Jak rok temu. Miałam poleżeć w szpitalu, aż wykonają bronchoskopię. Po 1 nocy skapitulowałam i wypisałam się na własne życzenie, potraktowana lekarskimi stwierdzeniami, że jestem chora, chora, a do tego jeszcze chora i powinnam się zachowywać jak człowiek dorosły. BĘC. Jak rok temu. Jakbym nie wiedziała. Ostatecznie jednak dalej uważam się za dziecko, panie doktorze.

Czemu uciekłam?
Człowiek, który nie spędził pół roku życia w szpitalu w izolacji, nie zrozumie tego. Mnie szpital prócz tego, że zniszczył fizycznie, to również psychicznie. W maju, kiedy wyszłam ze szpitala, byłam w głębokiej depresji. Psyche zrujnowana doszczętnie.

Sądziłam, że pewne lęki mam już za sobą, jednak kiedy tylko położyłam się na szpitalnym łóżku, wszystko wróciło. Jakbym nagle się przebudziła w szpitalu na Banacha, jakby pewne ciosy jeszcze nie padły. Ta sama żółta ściana. I ta pewność, że jak spojrzę na łóżko po lewej stronie, to zobaczę tę dziarską postać.
Osobę, która pocieszy, wyjaśni, zrozumie wszystko, absolutnie wszystko - Martę.
A potem zimna świadomość, jestem sama, zostałam tu sama. Na oddziale torakochirurgii, wśród staruszków po laryngektomii, którzy swoje życie poświęcili na wypalaniu tony papierosów. Staruszków świszczących, pozbawionych głosu. Średnia wieku 70 lat. I jedna 21-latka z bagażem onkologicznych przeżyć.
Pobieranie krwi miałam jakieś 1000000000 razy, jest to czynność, która całkowicie mnie nie wzrusza. Mimo to, na płockiej, przy pobieraniu krwi, całkowicie odlatuję. Przytomność odzyskuję dopiero na łóżku.
Psyche znów krzyczy POMOCY!
Dlaczego zemdlałam?
Chyba dlatego, że nagle do mnie dotarło, że TO zaczyna się znowu dziać. TO zwala mnie z nóg.


Widzicie sami, że musiałam wrócić do domu.
Bronchoskopię wykonałam prywatnie w szpitalu Medicover, który wygląda jak czterogwiazdkowy hotel.
Bolesny wydatek około 900 zł. Zapewniam jednak, że mój komfort psychiczny był wart tej ceny.
Kiedy jestem spokojna psychicznie, potrafię znosić fizyczny ból bez mrugnięcia okiem.
Pan docent mógł wykonać bronchoskopię spokojnie i bezproblemowo.

Jak wyglądała moja bronchoskopia?
Pan docent wypsikał mi jamę ustną znieczuleniem, do nosa wstrzyknął mnóstwo lignocainy w maści.
Następnie wprowadził mi do nosa rurkę i dalej przez przełyk dostał się do oskrzeli, by móc pobierać wycinki i inne takie, a przy okazji obejrzeć sobie moje bogate wnętrze za pomocą kamerki.
Pan docent proponował mi, żebym również przyjrzała się, co tam w klacie piszczy, ale dyplomatycznie odmówiłam, kręcąc głową i rurką w nosie.
Zabieg ten trwał około 20-30 minut, powodował spory odruch wymiotny i problemy z oddychaniem (po chwili człowiek się przyzwyczaja), a poza tym, nie był inwazyjny i zdecydowanie wrzucam go do worka zabiegów "do przeżycia". Trochę potem swędziało mnie w gardle, ale poza tym nic, na drugi dzień ruszyłam na uczelnię.

Obecnie czekam na wyniki badań histopatologicznych, prawdopodobnie potrwa to jeszcze jakiś tydzień, może odrobinę dłużej. Nie obawiam się. Właśnie osiągnęłam etap spokoju, zajmuję się codziennymi sprawami, a ów wynik nie spędza mi snu z powiek bynajmniej. Cokolwiek będzie się działo, to wiadomo, że i tak do boju, do boju, do boju! O czym, mam nadzieję, wszyscy wojownicy pamiętają. Bo ja czasami zapominałam.


Ad rem.
Jak RAK zmienia ludzi?
Myślę, że każdego inaczej. Jeżeli chodzi o mnie, to psychicznie choroba zmieniła mnie chyba na lepsze. Nauczyłam się chwytać chwile, wyzbyłam się nieśmiałości, otworzyłam oczy na inne sprawy, które mają znaczenie. RAK uświadomił mnie, jak wiele warte jest życie. Cud...
Sprawił, że staram się pomagać, uświadamiać, nagłaśniać.
Ale na szczęście nie pozbawił mnie wrażliwości.

Fizycznie zniszczył mnie nie tylko RAK, ale i chemioterapia. Mam problemy z sercem, krążeniem.
Błyskawicznie się męczę. Notorycznie trzęsą mi się dłonie. Często spina mi mimowolnie mięśnie.
Im więcej czasu mija od leczenia, tym więcej z tych dolegliwości mija.
Niektóre jednak zostaną na całe życie- ale takie są konsekwencje agresywnego leczenia.
Przed chorobą ważyłam 51 kg. Obecnie ważę 43 kg i niestety mam dalej raczej tendencję do chudnięcia, a nie do tycia.

Włosy. Włosy od samego początku były dla mnie najmniejszym problemem z całej tej sytuacji. Masa osób przeżywa, płacze. Ja nie płakałam, szast prast, włosy zgolone, trudno, w tamtych chwilach liczyło się tylko, żebym przeżyła. Nie było niczego ważniejszego.
Dzisiaj tęsknie za długimi włosami, ale cieszę się, że mam już na głowie całkiem bujną, zawiadacką fryzurę.
Może będę musiała znowu pożegnać się z włosami. I co, włosy odrastają, zdrowie - nie zawsze.
Ja wybieram ŻYCIE.


Przygotowałam trochę zdjęć - etapów. Jak wyglądałam przed leczeniem, jak w trakcie, jak po, a jak teraz.
















 Ostatnie zdjęcie przedstawia mój aktualny wizerunek ;)




No to sztampa!
Do boju!!!

wtorek, 8 października 2013

Zdążyć przed nawrotem czyli PET i inne zwierzątka

Zdaje się, że miałam napisać o wyniku badania PET. W jakiejś rozmowie, kiedy mówiłam, że będę mieć "peta", ktoś się zapytał "a jakie zwierzątko?", więc wytłumaczę. Badanie PET polega na tym, że pacjentowi podaje się substancję promieniotwórczą o krótkim czasie połowicznego rozpadu i wykonuje się tomografię.
Potem, jeżeli na druczku mamy miejsca oznaczone jaskrawo-świecąco-żółtym kolorem, to oznacza, że "się świeci" - czyli są aktywne zmiany.
Mój PET świeci jak latarnia na Rozewiu. W dwóch miejscach.
Wiele osób pisze o mnie, że wygrałam, że hurra, że bohaterka. A tu się okazuje, że nie wygrałam i w dodatku, że człowiek - nie bohater.
Dzięki ludziom dobrej woli, dostałam namiary na tonę specjalistów. Konsultuję się.
Na chwilę obecną moja kondycja fizyczna jest 'nieco' słabsza, ale robię wszystko, by dalej funkcjonować normalnie. Mijając mnie, nawet nie wiecie, że czuję się kiepsko - znaczy, że dobra jestem.
Przez rok leczenia zatoczyłam piękne koło, bo jutro idę się konsultować na Płocką. Trzeba w jakiś sposób pobrać wycinek ze śródpiersia, żeby się upewnić jak działać.
Bardzo zależy mi na tym, żeby dalej studiować, zrobić kampanię, koncert w hołdzie Martusi i dożyć 18 lutego, bo idę wtedy na koncert Johna Mayalla. Muszę zdążyć to zrobić.
Toteż spinam poślady, nakładam beztroski uśmiech i opracowuję nową strategię na chłoniaka.

Ponieważ jakiś czas temu dowiedziałam się, że straszę ludzi swoją postawą, wydaję małe oświadczonko:
zamierzam to robić, kurwa, dalej. Żadne dziecko, a może raczej persona niedojrzała, nie zmusi mnie do tego, żebym przestała mówić głośno RAK.
MAM RAKA! JESTEM MARTYNA I MAM RAKA! MAM RAKA I NIE ZARAŻAM!
Tysiąc kopniaków w chude dupsko nie sprawi, że przestanę o tym mówić, bo ludzie są zakłopotani, bo im przykro, bo ich zatkało, bo obarczam.
Wiem, że społeczeństwo dalej będzie robić z tego TABU. Moja irytująca Was, zakłopotani ludzie, osoba, wciąż będzie stała w opozycji.
Kto miał się odsunąć, to już się odsunął. "Na drogę całus, przez życie pedałuj."
Żałuję tylko, że byłam jak szczeniak, garnący się do ludzi. "Pogłaszcz mnie, pogłaszcz"
Żałuję, że byłam płaszczką. 

Także widzicie, wszelkie akcje wychowawcze odbijają się ode mnie.

Co zamierzam?
Zamierzam dobić PMBCL. Zamierzam dobrze się bawić (tak, dzień w dzień siedzę w Univerze) 
Zamierzam zrobić tę kampanię przeciwko nowotworom, żeby wszyscy uświadomili sobie, że takich, jak ja jest wielu. Zamierzam zrobić koncert w hołdzie Martusi, żeby wszyscy zobaczyli, jak się walczy. Zamierzam iść na koncert Johna Mayalla. Zamierzam zdążyć przed nawrotem.


Właśnie przeglądałam pocztę i znalazłam stary mail od Martusi z załącznikiem "Uda się, musi się udać".
Pamiętam, jak zachęcałam ją w szpitalu, żeby pisała. Nie będę pokazywać wszystkiego, ale wkleję Wam parę zdań z tego, co napisała.



"Wiem, że gdy wyjdę z tej choroby nic nie będzie dla mnie niemożliwe."


"Niezależnie w jakim wieku człowiek dowiaduje się, że jest chory musi dorosnąć. Stawić czoła problemowi. Nie ma opcji 'nie, to mnie przerasta, poczekam, aż minie' . Nie można się poddać, nie próbując walczyć. Przestraszyłam się, że mogę stracić to kim jestem teraz. Stracić tę resztę niewinności dziecięcej, która we mnie pozostała. Mam przecież naście lat, a muszę się zmagać z problemem z którym wielu dorosłych by sobie nie poradziło."


"żaden z momentów 'tamtego życia' nie wychował mnie tak jak choroba."


"ale prawdziwa sztuka to umieć znaleźć promyczek nadziei kiedy dookoła zapada mrok. I trzymać się tego promienia pozytywnej energii, trzymać mocno, bo to ona jest źródłem napędowym sił, którymi walczymy z chorobą."
 
"Człowiek dorosły to ten który umie znaleźć w sobie siłę, aby nawet w najciemniejszej nocy na niebie znaleźć jasny, świecący punkt. Człowiek, który mimo, a może dzięki, ciężkim doświadczeniom kreuje swoje życie. Taki, który nie poddaje się na pierwszej górce, nie zrażają go zasypane przejścia czy zablokowane drogi. Taki, który mimo przeciwności losu idzie przez życie z uśmiechem na twarzy i dumie podniesioną głową ciesząc się każdym dniem."
 

Marta pisała te słowa przy mnie, leżąc w szpitalu, na oddziale zamkniętym. Kiedy nie widziała swojej rodziny od paru miesięcy.
Przypomniała mi się pewna sytuacja. Marcie przed przeszczepem na badaniu wyszedł jeden problem. Nieistotne jaki, istotne było wówczas to, że mógł on zaważyć nad tym czy przeszczep się odbędzie.
Pamiętam jak wróciła z badania, wściekła. Wiecie, ile czasu zajęło jej powrócenie do stanu spokojności?
Może z 2 minuty. Ja bym leżała przez parę dni i wyła nad swoim losem, a ona momencik się powściekała, a za chwilę powiedziała "nie, nie, nie, nie będę się tym przejmować, bo i po co? niech oni się przejmują. już jestem oazą spokoju"
Nie zdążyłam nawet zacząć jej pocieszać. 
Pewnie na moim blogu często będą się pojawiać wspomnienia o Marcie. Była częścią mojego życia. Jest.
W mojej głowie wciąż jest. Nie ma dnia, bym nie wracała pamięcią do wspólnie spędzonego leczenia. 
Tyle chwil, tyle dobrych chwil...


Kazimierz Przerwa-Tetmajer
  
Nie sądź po ustach do uśmiechu skorych,
że się ból w czyjejś nie zagnieździł duszy;
nie wiesz, jak często nieraz walczyć trzeba
nim się jęk śmiechem zdławi i zagłuszy.

 Bóg tylko jeden patrzy w ludzkie serca
 i widzi raka co tyle ich toczy,
 widzi te rany straszliwie krwawiące-
 i sam On musi precz odwrócić oczy!