Dobry wieczór wszystkim.
Jak wiecie, mój PET zaświecił. Konsultowałam się z lekarzami, ale w końcu zastygłam w miejscu, pora była więc wziąć przysłowiową dupę w troki.
Przez ten czas miałam parę incydentów. Zdarzały się dni, kiedy odczuwałam silny ucisk w klatce piersiowej, mocno utrudniający oddychanie. Raz, przestraszona, pognałam z mamą na Banacha, gdzie lekarka moja prowadząca odmówiła przyjęcia mnie, ponieważ, cytuję "nie mam za grosz czasu". Pani doktor Za Grosz Czasu zaleciła bym zgłosiła się z tym na izbę przyjęć lub do swojego lekarza rodzinnego, bo ona, tu ponownie cytuję "nie jestem od tego, jak boli".
No cóż, nie to nie. Nafaszerowana środkami przeciwbólowymi, pognałam na uczelnię, by uciec od chłoniakowych zagwozdek.
Miałam iść się konsultować na płocką, no to poszłam. Jak rok temu. Sławny profesor zaproponował położyć się w szpitalu w celu dalszej diagnostyki. Jak rok temu. Miałam poleżeć w szpitalu, aż wykonają bronchoskopię. Po 1 nocy skapitulowałam i wypisałam się na własne życzenie, potraktowana lekarskimi stwierdzeniami, że jestem chora, chora, a do tego jeszcze chora i powinnam się zachowywać jak człowiek dorosły. BĘC. Jak rok temu. Jakbym nie wiedziała. Ostatecznie jednak dalej uważam się za dziecko, panie doktorze.
Czemu uciekłam?
Człowiek, który nie spędził pół roku życia w szpitalu w izolacji, nie zrozumie tego. Mnie szpital prócz tego, że zniszczył fizycznie, to również psychicznie. W maju, kiedy wyszłam ze szpitala, byłam w głębokiej depresji. Psyche zrujnowana doszczętnie.
Sądziłam, że pewne lęki mam już za sobą, jednak kiedy tylko położyłam się na szpitalnym łóżku, wszystko wróciło. Jakbym nagle się przebudziła w szpitalu na Banacha, jakby pewne ciosy jeszcze nie padły. Ta sama żółta ściana. I ta pewność, że jak spojrzę na łóżko po lewej stronie, to zobaczę tę dziarską postać.
Osobę, która pocieszy, wyjaśni, zrozumie wszystko, absolutnie wszystko - Martę.
A potem zimna świadomość, jestem sama, zostałam tu sama. Na oddziale torakochirurgii, wśród staruszków po laryngektomii, którzy swoje życie poświęcili na wypalaniu tony papierosów. Staruszków świszczących, pozbawionych głosu. Średnia wieku 70 lat. I jedna 21-latka z bagażem onkologicznych przeżyć.
Pobieranie krwi miałam jakieś 1000000000 razy, jest to czynność, która całkowicie mnie nie wzrusza. Mimo to, na płockiej, przy pobieraniu krwi, całkowicie odlatuję. Przytomność odzyskuję dopiero na łóżku.
Psyche znów krzyczy POMOCY!
Dlaczego zemdlałam?
Chyba dlatego, że nagle do mnie dotarło, że TO zaczyna się znowu dziać. TO zwala mnie z nóg.
Widzicie sami, że musiałam wrócić do domu.
Bronchoskopię wykonałam prywatnie w szpitalu Medicover, który wygląda jak czterogwiazdkowy hotel.
Bolesny wydatek około 900 zł. Zapewniam jednak, że mój komfort psychiczny był wart tej ceny.
Kiedy jestem spokojna psychicznie, potrafię znosić fizyczny ból bez mrugnięcia okiem.
Pan docent mógł wykonać bronchoskopię spokojnie i bezproblemowo.
Jak wyglądała moja bronchoskopia?
Pan docent wypsikał mi jamę ustną znieczuleniem, do nosa wstrzyknął mnóstwo lignocainy w maści.
Następnie wprowadził mi do nosa rurkę i dalej przez przełyk dostał się do oskrzeli, by móc pobierać wycinki i inne takie, a przy okazji obejrzeć sobie moje bogate wnętrze za pomocą kamerki.
Pan docent proponował mi, żebym również przyjrzała się, co tam w klacie piszczy, ale dyplomatycznie odmówiłam, kręcąc głową i rurką w nosie.
Zabieg ten trwał około 20-30 minut, powodował spory odruch wymiotny i problemy z oddychaniem (po chwili człowiek się przyzwyczaja), a poza tym, nie był inwazyjny i zdecydowanie wrzucam go do worka zabiegów "do przeżycia". Trochę potem swędziało mnie w gardle, ale poza tym nic, na drugi dzień ruszyłam na uczelnię.
Obecnie czekam na wyniki badań histopatologicznych, prawdopodobnie potrwa to jeszcze jakiś tydzień, może odrobinę dłużej. Nie obawiam się. Właśnie osiągnęłam etap spokoju, zajmuję się codziennymi sprawami, a ów wynik nie spędza mi snu z powiek bynajmniej. Cokolwiek będzie się działo, to wiadomo, że i tak do boju, do boju, do boju! O czym, mam nadzieję, wszyscy wojownicy pamiętają. Bo ja czasami zapominałam.
Ad rem.
Jak RAK zmienia ludzi?
Myślę, że każdego inaczej. Jeżeli chodzi o mnie, to psychicznie choroba zmieniła mnie chyba na lepsze. Nauczyłam się chwytać chwile, wyzbyłam się nieśmiałości, otworzyłam oczy na inne sprawy, które mają znaczenie. RAK uświadomił mnie, jak wiele warte jest życie. Cud...
Sprawił, że staram się pomagać, uświadamiać, nagłaśniać.
Ale na szczęście nie pozbawił mnie wrażliwości.
Fizycznie zniszczył mnie nie tylko RAK, ale i chemioterapia. Mam problemy z sercem, krążeniem.
Błyskawicznie się męczę. Notorycznie trzęsą mi się dłonie. Często spina mi mimowolnie mięśnie.
Im więcej czasu mija od leczenia, tym więcej z tych dolegliwości mija.
Niektóre jednak zostaną na całe życie- ale takie są konsekwencje agresywnego leczenia.
Przed chorobą ważyłam 51 kg. Obecnie ważę 43 kg i niestety mam dalej raczej tendencję do chudnięcia, a nie do tycia.
Włosy. Włosy od samego początku były dla mnie najmniejszym problemem z całej tej sytuacji. Masa osób przeżywa, płacze. Ja nie płakałam, szast prast, włosy zgolone, trudno, w tamtych chwilach liczyło się tylko, żebym przeżyła. Nie było niczego ważniejszego.
Dzisiaj tęsknie za długimi włosami, ale cieszę się, że mam już na głowie całkiem bujną, zawiadacką fryzurę.
Może będę musiała znowu pożegnać się z włosami. I co, włosy odrastają, zdrowie - nie zawsze.
Ja wybieram ŻYCIE.
Przygotowałam trochę zdjęć - etapów. Jak wyglądałam przed leczeniem, jak w trakcie, jak po, a jak teraz.
Ostatnie zdjęcie przedstawia mój aktualny wizerunek ;)
No to sztampa!
Do boju!!!
Kochana...trzymam kciuki najmocniej jak potrafie:*
OdpowiedzUsuńMartynko duuuuużo sił Kochana i przede wszystkim duuuuuuużo zdrówka ! Trzymamy kciuki ! :*
OdpowiedzUsuńDziewczyno dawaj, nie poddawaj się, walcz! A na takich lekarzy 'nie mam czasu' to skargi pisać do dyrekcji albo listy do gazet. Wszystkiego dobrego!!!
OdpowiedzUsuńMoja piękna silna i znowu wyciska łzy z moich oczu ......Bądź silna i bojownicza:)
OdpowiedzUsuńHej Martyna, dobrze,ze sie odezwalas, cala druzyna czekala na Twoj post!
OdpowiedzUsuńZalamac sie mozna z ta nasza sluzba zdrowia i lekarzami z przypadku...
Wytrwalosci ci zycze. Trzymaj sie.
G.
Kochana dobrze że się odezwałaś, życzę Ci dużo siły !!! :) :) :)
OdpowiedzUsuńA nie myślałaś o innym leczeniu? Bardziej nowoczesnym lub niekonwencjonalnym?
OdpowiedzUsuńMasz śliczne oczy, nawet agresywne leczenie nie zmieniło ich piękna ;)
Martynko, jesteś piękna i baaaaaaaaaardzo mądra ;)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tej siły i energii, którą normalnie aż emanujesz ;) oby tak dalej. I oby do przodu... ściskam gorąco,
Maryśka
Jestes bardzo silną kobietą życzę Ci obys tak pozytywnie myslała zawsze do boju!!!
OdpowiedzUsuńjesteś śliczna!!! i w dodatku taka dzielna. trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńOstatnie zdjęcie przedstawia niezłą laskę ;) KA
OdpowiedzUsuń