Sie macie, wojownicy!
Święta, święta i po świętach- jak to mówią. W mojej uroczej salce trwa dalej wielkanocny klimat, kurczak siedzi nawet w łazience. Okna szczelnie zasłonięte, pogody nie widzę- ale doszły mnie pewne słuchy o uparciej zimie. Na OIOHowskich tropikach pory roku płyną jednak zupełnie inaczej, tu wciąż trwa sielankowe lato, drinki sączą się strumieniami, zamiast palemek stojaki na kroplówki.
Okazuje się jednak, że i w sterylnych tropikach da się rozchorować, żółte gluciska ciągną się z mojego nosa kilometrami, gardło boli jak po ataku wściekłych szpilek, a kaszel przypomina donośne szczekanie. Mówiłam doktorowi na obchodzie, że jestem chora, na co przezabawnie odrzekł, że powinnam udać się do lekarza. Haha, panie dowcipny.
Z atrakcji dnia wczorajszego. Było wielkie wycie. Ostatnie nakłucie lędźwiowe- ostatnie w plery, a dr Bojakowski- mistrz specjalizacji, zajada się makowcem, zrobionym przez babunią moją szanowną. Po czym postanawia mnie zamordować. Wszystko przebiegało normalnym trybem, ja się wykręciłam wdzięcznie pleckami, dr zjadł ciacho, podwinął rękawy i był gotów do rutyny.
Ja też gotowa milcząca i wygięta, "uwaga, będzie ukłucie", spoko spoko, już to znamy od hen hen czasu. Aż tu nagle, jak mnie nie wygnie, jak nie podskoczę, głową prawie uderzyłam o sufit!
Z buzi zatoczyłam pianę, krzycząc 'choleraaa jasna, co to miało być'. Okazało się, że dr niechcący kujnął korzonek lub jakiś nerw. W moim odczuciu był to wielki prąd, który poderwał mnie do góry.
Dr próbował mnie ugłaskać, ale nie ma tak łatwo, jak się zdenerwuję, więc postanowił chociaż zjeść makowiec do końca. Zażądałam natychmiast lorafenu na ukojenie nerwów. Wodę z wrażenia wylałam na siebie i łóżko. Wściekłam się jeszcze bardziej - oczywiście z leżenia plackiem nici, za co zostałam jeszcze upomniana, że mam leżeć jak racuch, a nie miotać się jak szalona. Doktorek czmychnął jakoś po angielsku, ale jeszcze się rozmówimy, jestem pewna.
I tym sposobem ostatni raz dostałam w plecy.
Dzisiejszy dzień rozpoczął się standardowo, czyli morfologia, zmiany opatrunków i tak dalej, i tak dalej. Zdążyłam też pożreć owsiankę suto zaprawioną miodem, powoli posprzątałam moje łóżkowe królestwo, by dalej móc oddawać się słodkiej kontemplacji bezchemicznej. Na obchodzie dowiedziałam się jak zwykle wiele, czyli nic, a mianowicie, że jest spora szansa na wyleczenie mnie z mojego chłoniaka. Nie zabrzmiało to może zbyt rewelacyjnie, ale nie zaprzątajmy sobie tym głowy.
Hemoglobinka się poddała - gwiazdy, moje ukochane gwiazdy, powróciły do mnie.
No to przetoczyliśmy dwa worki krwi i dziękuję, tyle dzisiaj dla pani. Czekamy teraz na dół, jak będzie dół, to się wygrzebiemy, a jak się wygrzebiemy, to pójdziemy na spacer z chłoniakiem.
Żebym go przypadkiem na spacerku nie zgubiła.
Zapomniałam dodać adnotacji o niedawnej wizycie seminarzysty 'proszę Pawła', otóż "proszę Paweł" niedługo będzie księdzem , ale jako że jesteśmy już prawie dobrymi kumplami (umówiliśmy się na piwo, Paweł pamięta?), to nadal będę mogła się zwracać do Pawła "proszę Pawła".
"Proszę Paweł" usiłował zasiać we mnie resztki wiary i przekonać do rachunku sumienia, przy pomocy sumiennej ulotki właśnie. Jak się domyślacie, "Proszę Paweł" poniósł fiasko, mimo że naprawdę próbowałam, Paweł wie, że próbowałam.
Właśnie na obchód przyszedł najbardziej odlotowy doktor z doktorów, i w końcu z Marcią, po całym ciężkim dniu spędzonym w towarzystwie dwóch podejrzanych czarnych, mogłyśmy wylać swoje gorzkie żale. Pan doktor nigdy nam nie przerywa, nie bagatelizuje nic, co mówimy, nawet jeśli są to głupoty typu "a rogalika doktor może chce?" Można mu śmiało wyrazić, co się czuje, jak się czuje i gdzie się czuje i jest to kolejny przykład genialnego Doktora z powołania, najgodniejszego z uczniów Hipokratesa. Do tego jest błyskotliwy, empatyczny i doskonale rozumie o co pacjentowi chodzi. Nie opoonuje, jak niektórzy przy wydawaniu leków, jeśli jest taka POTRZEBA. Nie zarzuca nam, ponownież jak niektórzy brania leków w celach czysto-rekreacyjnych. I nie uważa, że leżąc tu i chorując, mówiąc kolokwialnie, się opierdalamy. I pozwala mi zaklnąć, za przeproszeniem.
A do tego właśnie zostałam dokładnie obsłuchana ("pójdę tylko po słuchawki i będziemy się słuchać", moja odpowiedź "wysłuchaj nas, panie") i przynajmniej wiem, że płucka mam prawdopodobnie czyste, czego nie mogłam się dowiedzieć od szanownej prowadzącej, no bo 'dobra dobra do widzenia". Do tego poprosiłam Doktora Odlotowego (tak będę go od teraz nazywać), żeby przy wpisywaniu zleceń na leki dla szanownych sióstr dopisywał anonsik "wszelkie pytania kierować do mnie", bo mamy po dziurki w nosie odpowiadania na pytania czemu nas boli głowa i czemu chcemy dostać to i to. KONIEC. jest potrzeba i tyle- a siostry niekoniecznie muszą to wiedzieć, tylko mają podawać. Więc jeśli taki przypadkowy chłoniak prosi Doktora Odlotowego o Dolargan, to znaczy, że ból głowy przekracza możliwości umysłowe siostry.
Tutaj chciałabym się nisko ukłonić Doktorowi Odlotowemu za całokształt twórczości i zrozumienie.
Na sam koniec, zagrzewam mocno do boju wszystkich chorych, jak i zdrowych, a najbardziej moją ukochaną Martusię, bo i tak wiemy, ŻE SIĘ UDA!
p.s smacznych chrupek, Marcia:)
DO BOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
;) :) ;) :)
OdpowiedzUsuńUda się!! musi :) pozdrawiam Was dwie mądrale :) kasia od dwóch uciekinierów ;)
OdpowiedzUsuńZ frankiem walka na pewno sie uda ! :)
OdpowiedzUsuńMartyna. Jesteśmy w tym samym wieku, a jednak Ty zdążyłaś już być tak niesamowitą osobą! Trzymam kciuki i przesyłam pozytywne myśli ;-) Zuza
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie twoje posty i sądzę, że mogłabyś to spokojnie opublikować!!! Plus chciałam przekazać Twojemu chłoniakowi, żeby uroczyście wypierdalał (przepraszam za dobór słownictwa, ale z niektórymi trzeba stanowczo). Dość tego ;* Zuza
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego i żeby każdy dzień był coraz lepszy i lepszy :)
OdpowiedzUsuńnigdy w zyciu nie czytalam tak optymistycznego bloga !!!!!!!! jestes Wielka MArtyna przez duuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuze M!!!!!!!!!!!!!!! a chloniaka wez wypierdziel na spacerku :)
OdpowiedzUsuńMartyno życzę Ci powodzenia w nierównej walce z tym świństwem. Masz młody organizm, więc chłoniaka pokonaj siłą woli i pogodą ducha. Swoim optymizmem mogłabyś rozdzielić kilka oddziałów onkologicznych, a i zdrowy skorzysta z Twojej energii do życia.
OdpowiedzUsuńTrzymaj się:)
D.D.
Trzymajcie się Maleństwa i pamiętajcie, że choć jest ciężko a czasami nawet beznadziejnie, leki albo nie działają albo nie chcą Wam im dać, siostry czy jak je tam nazywacie, pewnie już mają totalną znieczulicę, a czas się nieco wlecze, to jest to drobna wyrwa w Waszym całym życiu. Chwila, która minie, przejdzie i może da Wam lekcje, którą zapamiętacie ale też wiele Was nauczy. nie wszyscy będą mieli taką szansę:) My, gospodarze nowowieśniaków, jesteśmy po prostu najlepsze na świecie.Za rok będziecie się odwiedzać i wspominać stare czasy:) Jeszcze chwilka, i będzie git:) Uda się:) gosia
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię z tym nakłuciem, ja bez "głupiego jasia" nie dałabym rady psychicznie;p
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki,jestem z Tobą i łączę się w znoszeniu niedogodności.
pozdrowienia też dla współlokatorki z sali:)
Buziaki, trzymaj się ciepło!
Martyna, uwielbiam czytać Twoje wpisy. Tak trzymaj i z tą lekko sarkastyczną nutką humoru podchodź do "Paskudy Chłoniaka". Mam nadzieję, że przestraszy się w końcu i ucieknie, gdzie rośnie przysłowiowy "pieprz".
OdpowiedzUsuńZawsze łatwiej z uśmiechem na twarzy znosić "Przeciwności losu" (chociaż czasami jest mega ciężko).
Pozdrawiam cieplutko Ciebie i Martę :)
mama Cezarego
Fajnego lekarza macie,moja prowadząca na początku też była w porządku lecz póżniej ilość pacjentów ją przerosła.Miałem takie same akcje jak Ty że informacji ciągle brakowało i powiem szczerze człowiek który walczy ze śmiertelną chorobą ma to przepraszam w dupie że ktoś na lekarza czeka przed gabinetem i nie ma czasu na udzielenie informacji o stanie zdrowia.Życzę Ci aby ta szósta chemia była ostatnią która Ci do wyleczenia potrzeba-koleżankę też pozdrawiam,w następnym tygodniu również mam wizytę na hematologii.
OdpowiedzUsuń