Potem, jeżeli na druczku mamy miejsca oznaczone jaskrawo-świecąco-żółtym kolorem, to oznacza, że "się świeci" - czyli są aktywne zmiany.
Mój PET świeci jak latarnia na Rozewiu. W dwóch miejscach.
Wiele osób pisze o mnie, że wygrałam, że hurra, że bohaterka. A tu się okazuje, że nie wygrałam i w dodatku, że człowiek - nie bohater.
Dzięki ludziom dobrej woli, dostałam namiary na tonę specjalistów. Konsultuję się.
Na chwilę obecną moja kondycja fizyczna jest 'nieco' słabsza, ale robię wszystko, by dalej funkcjonować normalnie. Mijając mnie, nawet nie wiecie, że czuję się kiepsko - znaczy, że dobra jestem.
Przez rok leczenia zatoczyłam piękne koło, bo jutro idę się konsultować na Płocką. Trzeba w jakiś sposób pobrać wycinek ze śródpiersia, żeby się upewnić jak działać.
Bardzo zależy mi na tym, żeby dalej studiować, zrobić kampanię, koncert w hołdzie Martusi i dożyć 18 lutego, bo idę wtedy na koncert Johna Mayalla. Muszę zdążyć to zrobić.
Toteż spinam poślady, nakładam beztroski uśmiech i opracowuję nową strategię na chłoniaka.
Ponieważ jakiś czas temu dowiedziałam się, że straszę ludzi swoją postawą, wydaję małe oświadczonko:
zamierzam to robić, kurwa, dalej. Żadne dziecko, a może raczej persona niedojrzała, nie zmusi mnie do tego, żebym przestała mówić głośno RAK.
MAM RAKA! JESTEM MARTYNA I MAM RAKA! MAM RAKA I NIE ZARAŻAM!
Tysiąc kopniaków w chude dupsko nie sprawi, że przestanę o tym mówić, bo ludzie są zakłopotani, bo im przykro, bo ich zatkało, bo obarczam.
Wiem, że społeczeństwo dalej będzie robić z tego TABU. Moja irytująca Was, zakłopotani ludzie, osoba, wciąż będzie stała w opozycji.
Kto miał się odsunąć, to już się odsunął. "Na drogę całus, przez życie pedałuj."
Żałuję tylko, że byłam jak szczeniak, garnący się do ludzi. "Pogłaszcz mnie, pogłaszcz"
Żałuję, że byłam płaszczką.
Także widzicie, wszelkie akcje wychowawcze odbijają się ode mnie.
Co zamierzam?
Zamierzam dobić PMBCL. Zamierzam dobrze się bawić (tak, dzień w dzień siedzę w Univerze)
Zamierzam zrobić tę kampanię przeciwko nowotworom, żeby wszyscy uświadomili sobie, że takich, jak ja jest wielu. Zamierzam zrobić koncert w hołdzie Martusi, żeby wszyscy zobaczyli, jak się walczy. Zamierzam iść na koncert Johna Mayalla. Zamierzam zdążyć przed nawrotem.
Właśnie przeglądałam pocztę i znalazłam stary mail od Martusi z załącznikiem "Uda się, musi się udać".
Pamiętam, jak zachęcałam ją w szpitalu, żeby pisała. Nie będę pokazywać wszystkiego, ale wkleję Wam parę zdań z tego, co napisała.
"Wiem, że gdy wyjdę z tej choroby nic nie będzie dla mnie
niemożliwe."
"Niezależnie w jakim wieku człowiek dowiaduje się, że jest
chory musi dorosnąć. Stawić czoła problemowi. Nie ma opcji 'nie, to mnie przerasta, poczekam, aż minie' . Nie można się
poddać, nie próbując walczyć. Przestraszyłam się, że mogę stracić to kim jestem
teraz. Stracić tę resztę niewinności dziecięcej, która we mnie pozostała. Mam
przecież naście lat, a muszę się zmagać z problemem z którym wielu dorosłych by
sobie nie poradziło."
"żaden z momentów 'tamtego życia' nie wychował mnie tak jak choroba."
"ale prawdziwa sztuka to umieć znaleźć promyczek nadziei
kiedy dookoła zapada mrok. I trzymać się tego promienia pozytywnej energii,
trzymać mocno, bo to ona jest źródłem napędowym sił, którymi walczymy z
chorobą."
"Człowiek dorosły to ten który umie znaleźć w sobie siłę,
aby nawet w najciemniejszej nocy na niebie znaleźć jasny, świecący punkt.
Człowiek, który mimo, a może dzięki, ciężkim doświadczeniom kreuje swoje życie.
Taki, który nie poddaje się na pierwszej górce, nie zrażają go zasypane
przejścia czy zablokowane drogi. Taki, który mimo przeciwności losu idzie przez
życie z uśmiechem na twarzy i dumie podniesioną głową ciesząc się każdym dniem."
Marta pisała te słowa przy mnie, leżąc w szpitalu, na oddziale zamkniętym. Kiedy nie widziała swojej rodziny od paru miesięcy.
Przypomniała mi się pewna sytuacja. Marcie przed przeszczepem na badaniu wyszedł jeden problem. Nieistotne jaki, istotne było wówczas to, że mógł on zaważyć nad tym czy przeszczep się odbędzie.
Pamiętam jak wróciła z badania, wściekła. Wiecie, ile czasu zajęło jej powrócenie do stanu spokojności?
Może z 2 minuty. Ja bym leżała przez parę dni i wyła nad swoim losem, a ona momencik się powściekała, a za chwilę powiedziała "nie, nie, nie, nie będę się tym przejmować, bo i po co? niech oni się przejmują. już jestem oazą spokoju"
Nie zdążyłam nawet zacząć jej pocieszać.
Pewnie na moim blogu często będą się pojawiać wspomnienia o Marcie. Była częścią mojego życia. Jest.
W mojej głowie wciąż jest. Nie ma dnia, bym nie wracała pamięcią do wspólnie spędzonego leczenia.
Tyle chwil, tyle dobrych chwil...
Kazimierz Przerwa-Tetmajer
Nie sądź po ustach do uśmiechu skorych,
że się ból w czyjejś nie zagnieździł duszy;
nie wiesz, jak często nieraz walczyć trzeba
nim się jęk śmiechem zdławi i zagłuszy.
Bóg tylko jeden patrzy w ludzkie serca
i widzi raka co tyle ich toczy,
widzi te rany straszliwie krwawiące-
i sam On musi precz odwrócić oczy!
że się ból w czyjejś nie zagnieździł duszy;
nie wiesz, jak często nieraz walczyć trzeba
nim się jęk śmiechem zdławi i zagłuszy.
Bóg tylko jeden patrzy w ludzkie serca
i widzi raka co tyle ich toczy,
widzi te rany straszliwie krwawiące-
i sam On musi precz odwrócić oczy!