Witam wszystkich walecznych i kochanych przyjaciół!
Dzisiaj mamy cudowną niedzielę Wielkanocną, którą wedle tradycji spędzam, na moim uroczym oddziale. Ponoć czas się zmienił - trzeba to uczcić, chemia biała, witam dzień dobry. Wlew 1 godzinka, po tym wlew 1 godzinki chemii czerwonej, nie bez powodu, noszącej na oddziale kryptonim 'fryzjerka" . A takie już piękne bujne 2-mm włoski miałam :)
Ale nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło. Możemy w końcu wyrzec zdanie, że 5 chemia jest już za nami, teraz będziemy tylko leczyć jej przemiłe skutki- zapewniam, wszystko da się przeżyć z odpowiednim nastawieniem.
Śluzóweczki ładnie się trzymają, może dzięki temu, że wypijałam naprawdę hektolitry wody i Tarczyna.
Obecnie znajduję się w kurczakowym raju dzięki moim przeukochańszym mamą i ciociunią, każdą całuję mocno i z osobna, tylko trochę lżej bo siłki nie mam.
Kac męczy nieobrażalnie, ale ratujemy się czym możemy.
Z moją najwspaniałszą sąsiadką, miałyśmy przepiękne świąteczne śniadanko z ciepłymi jeszcze jajeczkami i kiełbaskami. Mamy nawet chrzanik i jarzynówkę, więc dzielnie dajemy sobie radę, mimo katowania nas chemicznym, gównianym ścierwem. Potem nadjechał obiad od Mamy Jolanty, po zjedzeniu jego, przestałyśmy się poruszać, za to intensywnie plackujemy. Dziękuję wszystkim!
Naturalnie, moi najmilsi, życzę Wam Zdrowych, zdrowych i po stokroć zdrowych świąt, bo jak los mi pokazał, nie ma nic ważniejszego zdrowia, nie ma wyższej wartości niż życie ludzkie. I najedzcie się tak, żebym Wam brzuszki się uroczo zaokrągliły :)
Z cyklu wkrótce: jutro dzień nudnawy, a we wtorek UWAGA dr Bojakowski wykona na mnie ostatnią punkcję lędźwiową, czyli znowu w plecy! Potem będzie poczęstunek, kto wie, może się strzeli flachę buraka. Doprawdy, nie wiemy, co nam wspaniały los przyniesie
I pamiętajcie Wojownicy, wszystko da się wtrzymać!
DO BOJU!!!!
P.S Parę głupich zdjęć królika podczas agonii i królika żywego ;)
P.S Anutek, nie chciało się mi redukować oczek, wybacz :* ale spotkanie zaliczone 1
niedziela, 31 marca 2013
sobota, 30 marca 2013
Dzień czwarty libacji!
Świąteczna piąteczka, Wojownicy!
Czym się strułeś, tym się lecz, jak zakończyłam ostatnim postem - tego się trzymam, truję się dalej, razem się trujemy z moim towarzyszem chłoniaczkiem. Niestety jak kto w życiu głupio bywa, trujemy się już drugie święta w szpitalu.
Ale nie ma co się przejmować, gdyż mam doborowe towarzystwo i mamy przewspaniałe świąteczne uszka, którymi radośnie migam w Waszą stronę. ( Z ogromnymi podziękowania dla Patrysia za nie i pyszny obiadek i kebabcia :* )
A ileż wspaniałości dostaniemy od naszych cudownych rodzin, nie wiem, doprawdy, jak to tutaj pomieścimy. Dobrze, że doktor Bujakowski, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam, zjadł nam trochę kanapek i ulżył soku z buraka. Bez tego prawdopodobnie jedzenie, które trzymamy w ledwie domykających się szafkach, pożarłoby nas.
Wczorajszy dzień był dniem: na ile lorafenów naciągnie Martyna szpital? Trochę żałują, ale na szczęście mam pełną szufladę środków, bez których człowiek na OIOHu nie przeżył - pozostaje mi wierzyć na słowo.
Dzisiaj piję gorzkie trucizny 4 dzień, mam nadzieję, że żadne fale mdłości nie najdą, bo jak się wczoraj dowiedziałam, jeżeli o 14 dostanę zofran na mdłości, to o 16 już go nie dostanę, gdyż ustawowa dawka już mi nie przysługuję. No ale nie powinniśmy się dziwić, bo już nieco poznaliśmy ciekawe zasady tego oddziału.
Męczy mnie dzisiaj trochę katarek, to pewnie z tych przeciągów, a głowa boli jakby ktoś uderzał w nią serdecznie młotkiem, cóż za czułości.
Z tego odlotowego miejsca, chciałabym już życzyć wszystkim zdrowych, zdrowych i jeszcze raz zdrowych świąt oraz oczywiście, żebyście się najedli po same króliczee uszka.
Wojownicze ucałowania,
DO BOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Czym się strułeś, tym się lecz, jak zakończyłam ostatnim postem - tego się trzymam, truję się dalej, razem się trujemy z moim towarzyszem chłoniaczkiem. Niestety jak kto w życiu głupio bywa, trujemy się już drugie święta w szpitalu.
Ale nie ma co się przejmować, gdyż mam doborowe towarzystwo i mamy przewspaniałe świąteczne uszka, którymi radośnie migam w Waszą stronę. ( Z ogromnymi podziękowania dla Patrysia za nie i pyszny obiadek i kebabcia :* )
A ileż wspaniałości dostaniemy od naszych cudownych rodzin, nie wiem, doprawdy, jak to tutaj pomieścimy. Dobrze, że doktor Bujakowski, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam, zjadł nam trochę kanapek i ulżył soku z buraka. Bez tego prawdopodobnie jedzenie, które trzymamy w ledwie domykających się szafkach, pożarłoby nas.
Wczorajszy dzień był dniem: na ile lorafenów naciągnie Martyna szpital? Trochę żałują, ale na szczęście mam pełną szufladę środków, bez których człowiek na OIOHu nie przeżył - pozostaje mi wierzyć na słowo.
Dzisiaj piję gorzkie trucizny 4 dzień, mam nadzieję, że żadne fale mdłości nie najdą, bo jak się wczoraj dowiedziałam, jeżeli o 14 dostanę zofran na mdłości, to o 16 już go nie dostanę, gdyż ustawowa dawka już mi nie przysługuję. No ale nie powinniśmy się dziwić, bo już nieco poznaliśmy ciekawe zasady tego oddziału.
Męczy mnie dzisiaj trochę katarek, to pewnie z tych przeciągów, a głowa boli jakby ktoś uderzał w nią serdecznie młotkiem, cóż za czułości.
Z tego odlotowego miejsca, chciałabym już życzyć wszystkim zdrowych, zdrowych i jeszcze raz zdrowych świąt oraz oczywiście, żebyście się najedli po same króliczee uszka.
Wojownicze ucałowania,
DO BOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
czwartek, 28 marca 2013
Przedostatnia, piąta chemia
Wojownicza piątka dla wszystkich!
Miałam post wrzucić wczoraj, niestety plany pokrzyżował mi paskudny ból głowy, na który nie podziałał Tramal 50 mg x 2 plus Pyralgina dożylnie, dopiero późnym wieczorem dostałam Dolargan 50 mg podskórnie (morfinopodobny lek, uśmierzający ból szybciej niż morfina- allelulja).
Lek odrobinę stępił mi umysł (mówię odrobinę z czystym sumieniem, bo to nie pierwsze moje spotkanie z tym błogosławionym środkiem), po czym udało mi się trochę pospać.
Dnia wczorajszego rozpoczęłam 5 cykl chemii wg protokołu GMALL, czyli z rana dwie białe chemie, potem mały Methotrexacik, a potem duży Methotrexacik na 24 godziny, zresztą wciąż uśmiechający się obok. Wszyscy na oddziale znają moje upodobanie do picia, więc jak widzicie, byle czego mi nie dają.
Z atrakcji dnia poprzedniego: Martusię odwiedzili żądni wiedzy studenci. Zapukali do drzwi i nieśmiało wtykając głowy, powiedzieli że przyszli do pani Marty. Jak rasowy przewodnik odrzekłam, że Białaczka na lewo i królewskim przyzwaniem dłoni, zaprosiłam ich do naszego słodkiego kącika. Marta Ostra Białaczka Szpikowa ( też Cię kocham - Twój Chłoniak) dała występ. Głodni studenci popatrzyli, pokiwali średnio-mądrymi głowami, po czym sobie poszli, nie zwracając wcale uwagi na Martynę Pierwotnego Chłoniaka Śródpiersia, uśmiechającą się z łóżka obok. Najwyraźniej mój czas (występów naturalnie) już minął, a chłoniaki wyszły z mody.
Jako że jestem osobą usilnie podążającą za aktualnymi trendami, pozbywam się natychmiast chłoniaka, bo i na co mi, jak już niemodny.
Następną super atrakcją była zabawa w "Czemu Martę boli głowa?". Z racji tego, że wczoraj był dzień bolącej głowy, sąsiadeczkę mą uroczą też bolała głowa. Zasygnalizowałyśmy to przyciskiem "Personel wzywany do sali nr 7" i przyszła czarna numer 2 (są dwie takowe, obydwie równie mądre). Martusia zakomunikowała siostrze głośno i wyraźnie, że boli ją głowa i czy mogłaby dostać coś przeciwbólowego, na co rezolutna siostrzyczka zapytała "a czemu cię boli głowa?", czym zupełnie zbiła nas z tropu. Popatrzyłyśmy na siebie, zamrugałyśmy ze zdziwienia, bo faktycznie nie wiedziałyśmy, czemu Martę boli głowa i nie zrozumiałyśmy, co ma piernik do wiatraka. Marcia zgodnie z prawdą odpowiedziała, że nie ma pojęcia czemu ją boli głowa, na co nasza siostra czarna i niemała, odwróciła się na pięcie i sobie poszła, całkowicie ignorując fakt bolącej głowy.
Najwyraźniej, jeżeli nie znasz powodu, nie przysługuje ci tabletka. Boli cię, bo się uderzyłaś/eś - dostajesz paracetamol ( w dupę sobie wsadźcie ten paracetamol); boli cię, ponieważ się zdenerwowałaś/eś - nie przysługuje ci nic, musisz się uspokoić; boli cię, ponieważ cię boli - nie dostajesz nic. Gdyby czarne rządziły oddziałem, prawdopodobnie musielibyśmy tu wszyscy pisać podania, a potem czekać na rozpatrzenie. Dlatego też wczoraj obdzwoniłam rodzinę i znajomych, pytając czy może nie wiedzą, czemu Martę boli głowa. Niestety nikt nie umiał nam pomóc, pozostało nam tylko mieć nadzieję, że przyjdzie inna siostra - tak też się stało, a Martusiowa główka została odratowana.
Kolejnym mistrzowskim hitem znów błysnęła wczoraj czarna nr 2, pytając się czy było wyposażenie.
Jak się zapewne domyślacie lub nie, chodziło jej o wypróżnienie.
Wyobraźcie sobie naszą głupawkę.
Na dzisiaj z atrakcji mam punkcję lędźwiową, czyli że tak powiem, dostanę w plecy. Naturalnie drugi dzień ostrej popijawy, szkoda tylko, że już mam kaca. Ale jak to powiadają: czym się strułeś, tym się lecz! Tak właśnie zrobię!
DO BOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Miałam post wrzucić wczoraj, niestety plany pokrzyżował mi paskudny ból głowy, na który nie podziałał Tramal 50 mg x 2 plus Pyralgina dożylnie, dopiero późnym wieczorem dostałam Dolargan 50 mg podskórnie (morfinopodobny lek, uśmierzający ból szybciej niż morfina- allelulja).
Lek odrobinę stępił mi umysł (mówię odrobinę z czystym sumieniem, bo to nie pierwsze moje spotkanie z tym błogosławionym środkiem), po czym udało mi się trochę pospać.
Dnia wczorajszego rozpoczęłam 5 cykl chemii wg protokołu GMALL, czyli z rana dwie białe chemie, potem mały Methotrexacik, a potem duży Methotrexacik na 24 godziny, zresztą wciąż uśmiechający się obok. Wszyscy na oddziale znają moje upodobanie do picia, więc jak widzicie, byle czego mi nie dają.
Z atrakcji dnia poprzedniego: Martusię odwiedzili żądni wiedzy studenci. Zapukali do drzwi i nieśmiało wtykając głowy, powiedzieli że przyszli do pani Marty. Jak rasowy przewodnik odrzekłam, że Białaczka na lewo i królewskim przyzwaniem dłoni, zaprosiłam ich do naszego słodkiego kącika. Marta Ostra Białaczka Szpikowa ( też Cię kocham - Twój Chłoniak) dała występ. Głodni studenci popatrzyli, pokiwali średnio-mądrymi głowami, po czym sobie poszli, nie zwracając wcale uwagi na Martynę Pierwotnego Chłoniaka Śródpiersia, uśmiechającą się z łóżka obok. Najwyraźniej mój czas (występów naturalnie) już minął, a chłoniaki wyszły z mody.
Jako że jestem osobą usilnie podążającą za aktualnymi trendami, pozbywam się natychmiast chłoniaka, bo i na co mi, jak już niemodny.
Następną super atrakcją była zabawa w "Czemu Martę boli głowa?". Z racji tego, że wczoraj był dzień bolącej głowy, sąsiadeczkę mą uroczą też bolała głowa. Zasygnalizowałyśmy to przyciskiem "Personel wzywany do sali nr 7" i przyszła czarna numer 2 (są dwie takowe, obydwie równie mądre). Martusia zakomunikowała siostrze głośno i wyraźnie, że boli ją głowa i czy mogłaby dostać coś przeciwbólowego, na co rezolutna siostrzyczka zapytała "a czemu cię boli głowa?", czym zupełnie zbiła nas z tropu. Popatrzyłyśmy na siebie, zamrugałyśmy ze zdziwienia, bo faktycznie nie wiedziałyśmy, czemu Martę boli głowa i nie zrozumiałyśmy, co ma piernik do wiatraka. Marcia zgodnie z prawdą odpowiedziała, że nie ma pojęcia czemu ją boli głowa, na co nasza siostra czarna i niemała, odwróciła się na pięcie i sobie poszła, całkowicie ignorując fakt bolącej głowy.
Najwyraźniej, jeżeli nie znasz powodu, nie przysługuje ci tabletka. Boli cię, bo się uderzyłaś/eś - dostajesz paracetamol ( w dupę sobie wsadźcie ten paracetamol); boli cię, ponieważ się zdenerwowałaś/eś - nie przysługuje ci nic, musisz się uspokoić; boli cię, ponieważ cię boli - nie dostajesz nic. Gdyby czarne rządziły oddziałem, prawdopodobnie musielibyśmy tu wszyscy pisać podania, a potem czekać na rozpatrzenie. Dlatego też wczoraj obdzwoniłam rodzinę i znajomych, pytając czy może nie wiedzą, czemu Martę boli głowa. Niestety nikt nie umiał nam pomóc, pozostało nam tylko mieć nadzieję, że przyjdzie inna siostra - tak też się stało, a Martusiowa główka została odratowana.
Kolejnym mistrzowskim hitem znów błysnęła wczoraj czarna nr 2, pytając się czy było wyposażenie.
Jak się zapewne domyślacie lub nie, chodziło jej o wypróżnienie.
Wyobraźcie sobie naszą głupawkę.
Na dzisiaj z atrakcji mam punkcję lędźwiową, czyli że tak powiem, dostanę w plecy. Naturalnie drugi dzień ostrej popijawy, szkoda tylko, że już mam kaca. Ale jak to powiadają: czym się strułeś, tym się lecz! Tak właśnie zrobię!
DO BOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
poniedziałek, 25 marca 2013
Na spacerze z chłoniakiem
Mili moi czytelnicy, wybaczcie tak długą przerwę, ale udało mi się wyjść w piątek na przepustkę, a powróciłam do mojego uzdrowiska wczoraj. Wprawdzie przepustka krótka, ale każda chwila ważna jest. Przy tej sposobności udało mi się ujrzeć zjawiskowy zachód słońca nad piękną rzeką Narew wraz z kaczkami, które na mój widok uciekły. Nie sposób też nie opowiedzieć (pisk!) o wspaniałym prezencie (pisk!), który dostałam od przyjaciół: Marcina i Karola (pisk!) !
UWAGA, zacni panowie wręczyli do moich własnych pokłutych rączek płytę zespołu Dżem, z podpisami członków zespołu i pokrzepiającym napisem (od zespołu - pisk!) "trzymaj się Martynka!" (pisk!). Chłoniaczek prawdopodobnie ogłuchł. Chłopaki, dziękuję BAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARDZO, jestem po prostu zachwycona i niedowierzam, że naprawdę mam tę płytę z TYMI PODPISAMI i z TYM NAPISEM.
Zdążyłam pochwalić się już każdej napotkanej mi osobie (pisk!).
W ramach prezentów, chciałabym również podziękować fantastycznej Mamie Martusi za odlotową wielkanocną poszewkę na podusię. Jest naprawdę jajcarska ;)
Jak widzicie, wojowniczka ma się świetnie i w środę zaczyna drinkowanie z metotrexatem. Będzie pijaństwo na całego bo wlew 24 godziny.
W ramach wieści zdrowotnych: miałam w końcu tomograf, po którym ustalono, że nie jest to zakrzepica, lecz mój guz oplatający żyłę, uciska ją, powodując niedrożność.
Najważniejsze, że to nie zakrzepica!
Przepustkę spędziłam wspaniale, wyspacerowałam się z chłoniaczkiem, poziom adrenaliny w organizmie sięgnął chyba zenitu, mama stwierdziła, że chemia najwyraźniej rzuciła mi się na głowę, pewnie tak. Wymyśliłam nawet wariacką piosenkę pt. Regresja, która leci mniej więcej tak "zabiłam skurczybyka metotrexaaaaaaaatem", a potem rytmiczne powtarzanie "regresja". Do tego przygrywałam sobie na gitarze, więc wyobraźcie sobie, jaki spektakularny efekt musiał to być.
Spotkałam się z przyjaciółmi (każdego całuję z osobna), a także rzuciłam w wir zakupów, bo zostawiłam w szpitalu kogoś, komu się należy masa prezentów, a mianowicie moją sąsiadkę-wojowniczkę, najbardziej pozytywnego rycerza, jakiego dane było mi spotkać, a także pasjonatkę i strasznie inteligentną osobę- Martusię. Marta- biję pokłony. Powróciłam na oddział z pełnymi torbami i aromatyczną pizzą, którą prawie zjadłyśmy, bo jak się okazało, jemy oczami bardziej niż ustami.
Naturalnie na oddziale ujrzałam moją czarną ulubienicę, która nadal była podejrzanie miła, czyli ewidentnie coś jest na rzeczy. Nie wiem, może w amoku, obiecałam jej ciastka.
Nie zmyli mnie jednak ten uśmieszek, pewnych rzeczy się nie wybacza i nie zapomina.
Dzisiaj natomiast czekały mnie takie atrakcje : zakładanie wkłucia centralnego z prawej strony, bo z lewej za cholerę się nie da przez upartego chłoniaka oraz rtg klatki piersiowej.
Wkłucie, na szczęście, udało się założyć, chociaż nie za pierwszym razem, nawet nie byłam dzisiejszego dnia mazgajem, zacisnęłam zęby i jakoś poszło.
Potem przeleciałam się szybko na rtg i dziękuję, koniec wrażeń na dziś.
Myślę, że powinni tu dawać karnety na różne atrakcje.
Właśnie w ramach kolacji o 16:35, dostałam od siostry ciasteczko. Szkoda, że jeszcze obiadu nie jadłam.
Tym ciasteczkowym stwierdzeniem kończę dzisiejszy post i biorę się z miejsca ostro za odpoczywanie. Czarna wczoraj stwierdziła, że wcale się nie ruszamy, tylko leżymy i leżymy. Delikatnie zasugerowała nam, że się opierdalamy, za przeproszeniem, rzecz jasna.
Dlatego dzisiaj leżę intensywniej niż zwykle, coby mnie nikt o lenistwo nie oskarżył.
Trzymajcie się wszyscy ciepło, za dobre słowa dziękuję i ściskam super mocno, i biorę się ostro za utylizację mojego wewnętrznego zwierzaczka - chłoniaczka, już długo nie pohasa.
DO BOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
PS. Zdjęcia z kochaną Babunią, Mamunią, z Patrysiem, i z moimi najdroższymi kotkami: czarny z "koloratką" to Bodziulek, biały z rudymi plamkami to Stasiulek, a kolorowa to Kiciulka (notabene na oddanie, gdyż ponadto mam jeszcze dwa inne kotki, wszystko to znajdy).
UWAGA, zacni panowie wręczyli do moich własnych pokłutych rączek płytę zespołu Dżem, z podpisami członków zespołu i pokrzepiającym napisem (od zespołu - pisk!) "trzymaj się Martynka!" (pisk!). Chłoniaczek prawdopodobnie ogłuchł. Chłopaki, dziękuję BAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAARDZO, jestem po prostu zachwycona i niedowierzam, że naprawdę mam tę płytę z TYMI PODPISAMI i z TYM NAPISEM.
Zdążyłam pochwalić się już każdej napotkanej mi osobie (pisk!).
W ramach prezentów, chciałabym również podziękować fantastycznej Mamie Martusi za odlotową wielkanocną poszewkę na podusię. Jest naprawdę jajcarska ;)
Jak widzicie, wojowniczka ma się świetnie i w środę zaczyna drinkowanie z metotrexatem. Będzie pijaństwo na całego bo wlew 24 godziny.
W ramach wieści zdrowotnych: miałam w końcu tomograf, po którym ustalono, że nie jest to zakrzepica, lecz mój guz oplatający żyłę, uciska ją, powodując niedrożność.
Najważniejsze, że to nie zakrzepica!
Przepustkę spędziłam wspaniale, wyspacerowałam się z chłoniaczkiem, poziom adrenaliny w organizmie sięgnął chyba zenitu, mama stwierdziła, że chemia najwyraźniej rzuciła mi się na głowę, pewnie tak. Wymyśliłam nawet wariacką piosenkę pt. Regresja, która leci mniej więcej tak "zabiłam skurczybyka metotrexaaaaaaaatem", a potem rytmiczne powtarzanie "regresja". Do tego przygrywałam sobie na gitarze, więc wyobraźcie sobie, jaki spektakularny efekt musiał to być.
Spotkałam się z przyjaciółmi (każdego całuję z osobna), a także rzuciłam w wir zakupów, bo zostawiłam w szpitalu kogoś, komu się należy masa prezentów, a mianowicie moją sąsiadkę-wojowniczkę, najbardziej pozytywnego rycerza, jakiego dane było mi spotkać, a także pasjonatkę i strasznie inteligentną osobę- Martusię. Marta- biję pokłony. Powróciłam na oddział z pełnymi torbami i aromatyczną pizzą, którą prawie zjadłyśmy, bo jak się okazało, jemy oczami bardziej niż ustami.
Naturalnie na oddziale ujrzałam moją czarną ulubienicę, która nadal była podejrzanie miła, czyli ewidentnie coś jest na rzeczy. Nie wiem, może w amoku, obiecałam jej ciastka.
Nie zmyli mnie jednak ten uśmieszek, pewnych rzeczy się nie wybacza i nie zapomina.
Dzisiaj natomiast czekały mnie takie atrakcje : zakładanie wkłucia centralnego z prawej strony, bo z lewej za cholerę się nie da przez upartego chłoniaka oraz rtg klatki piersiowej.
Wkłucie, na szczęście, udało się założyć, chociaż nie za pierwszym razem, nawet nie byłam dzisiejszego dnia mazgajem, zacisnęłam zęby i jakoś poszło.
Potem przeleciałam się szybko na rtg i dziękuję, koniec wrażeń na dziś.
Myślę, że powinni tu dawać karnety na różne atrakcje.
Właśnie w ramach kolacji o 16:35, dostałam od siostry ciasteczko. Szkoda, że jeszcze obiadu nie jadłam.
Tym ciasteczkowym stwierdzeniem kończę dzisiejszy post i biorę się z miejsca ostro za odpoczywanie. Czarna wczoraj stwierdziła, że wcale się nie ruszamy, tylko leżymy i leżymy. Delikatnie zasugerowała nam, że się opierdalamy, za przeproszeniem, rzecz jasna.
Dlatego dzisiaj leżę intensywniej niż zwykle, coby mnie nikt o lenistwo nie oskarżył.
Trzymajcie się wszyscy ciepło, za dobre słowa dziękuję i ściskam super mocno, i biorę się ostro za utylizację mojego wewnętrznego zwierzaczka - chłoniaczka, już długo nie pohasa.
DO BOJU!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
PS. Zdjęcia z kochaną Babunią, Mamunią, z Patrysiem, i z moimi najdroższymi kotkami: czarny z "koloratką" to Bodziulek, biały z rudymi plamkami to Stasiulek, a kolorowa to Kiciulka (notabene na oddanie, gdyż ponadto mam jeszcze dwa inne kotki, wszystko to znajdy).
środa, 20 marca 2013
Strzelające wenflony!
Sie macie, wojownicy!
Parafrazując słynne powitanie Ryśka Riedla. Mamy godzinę 0:03, nie chcę mi się spać, więc czas na kolejne wieści.
Jak już wspominałam w poprzednim poście, czyli 100 lat temu, miałam w planach tzw doplera czyli usg sprawdzające drożność żył. Otóż wieści nie są najlepsze, ale nic sobie z tego nie robimy, bo i po co się martwić, skoro można radośnie rżeć ze śmiechu, jakby przysłowiowy koń na przysłowiową blachę lał, co uskuteczniam intensywnie przez ostatnie dwa dni, m.in dzięki mojej wspaniałej sąsiadce Martusi, którą z łóżka, stojącego pół metra obok serdecznie pozdrawiam.
Wyniki doplera wskazują na zakrzepicę, nie jest to pomyślne, ponieważ mam bardzo niskie płytki i nie można mi podać leków przeciwzakrzepowych, które mogłyby wywołać krwotok.
Lekarze jednogłośnie podjęli decyzję, że lepiej, żeby wojowniczkę przytkało tudzież zatkało, niżeli miałaby im powalać krwią sterylne pomieszczenie ;) .
Miałam mieć dziś zrobiony tomograf w celu dokładnego ustalenia, gdzie co i jak, ale jak to bywa tutaj bardzo często, nikt mnie na niego nie zawołał, bo zwyczajnie zapomnieli.
Nie robię sobie jednak z tego zupełnie nic, gdyż jestem tak zaabsorbowana tutejszym życiem towarzyskim, że zwyczajnie nie mam na to czasu. Znajomości kwitną. Dzisiaj z Martą usiłowałyśmy namówić lekarza dyżurnego na kielicha buraka. Przy najbliższej sposobności będzie ostra popijawa.
Próbujemy też handlu oddziałowego - parówki, nutella, cola, sok z buraka, chipsy, kanapki z kotletem - słowem wszystko, czego dusza wygłodniała zapragnie, można dostać u nas, w siódemce.
Zapomniałam o pasztecie, powiedziałam doktorowi, że mamy tutaj niezły pasztet, ale też nie reflektował. I uwaga, doktor powiedział, że sok z buraka ma NEUTRALNY wpływ na krew, więc przestańcie nas nim katować. Nawet go prosiłam, żeby mi napisał oficjalne oświadczenie na temat buraka, żebym mogła babci pokazać. Jak jestem na przepustce, to babcia zawsze mi zapoda sok z surowego buraka. Kocham moją babcię przeokropnie, nawet mimo tego buraka właśnie.
I to by było tyle na temat warzyw, czas na wyniki morfologii.
SZPIK zaczął oficjalną współpracę ze swoim właścicielem. Leukocyty skoczyły do 2,5; a granulocyty do 1,41. Niestety płytki spadły do 12 tysięcy. Hemoglobina i czerwone też poszły w dół.
Dzisiaj miałam toczone płytki, więc na chwilę powinno być lepiej, miejmy nadzieję, że teraz pójdą w górę.
Jesteście ciekawi jak wygląda toczenie płytek? A zwyczajnie lecą jak kroplówka, są żółte.
I niesmaczne, swoją drogą.
Ale wszystkim ludziom, którzy oddają honorowo krew, bardzo dziękuję i kłaniam się nisko.
W momencie kiedy wyniki są naprawdę marne, ratuje nas- chorych, Wasza krew.
Dzisiaj trochę widziałam gwiazdek, przez tą niską hemoglobinę właśnie, ale ogólnie samopoczucie super, nic mnie nie boli, prócz dłoni, które są koszmarnie pokłute we wszelkich możliwych miejscach.
Pomówmy teraz o wenflonach, ostatnio temat wenflonów przewija się w każdym poście.
Ponoć jest to szalenie modny temat.
Wczoraj z Martą byłyśmy świadkami wystrzelenia wenflonu z mojej ręki. Spowodowało to u mnie szok wielki oraz wytrzeszcz oczu. Podczas zlatywania pysznego tazocinu, wenflon nagle się obrócił na mojej nieruchomej, słowo harcerza, którym nie byłam, dłoni i mi z niej wystrzelił, wyszedł, znaczy się. Kroplówka trysnęła mi na komputer, ale byłam w zbyt wielkim szoku, żeby się tym przejmować.
I kurza stópka, kolejny problem, bo skąd my weźmiemy żyłę?!
Przyszła siostra, która jak się okazało, była profesjonalistką. Kazała mi się wygodnie położyć i odprężyć, Marcie zleciła włączyć nastrojową muzykę (Ti amo, vox fm, przeboje zawsze młode) i zabrała się za poszukiwania żyły. Znalazła się marna żyłka, która oczywiście zrobiła bach i pękła. Siostra nie przejęła się tym bynajmniej i spokojnie, podśpiewując Ti amo i każąc mi śpiewać, pomimo moich zapewnień, że nie znam tekstu za dobrze, szukała dalej. I znalazła, fachowo założyła wenflon.
Victoria! Mogłam w końcu zacząć oddychać, bo z wrażenia zapomniałam, a napięcie opuściło pokój. Zasrany, za przeproszeniem, Tazocin, mógł zlecieć do końca.
Ostatnio stała się podejrzana rzecz. Czarna była miła. Wystraszyłam się nie na żarty, bo nawet mi bandaż przyniosła, jak powiedziałam, że wolę bandaż. Ale ona była za miła. Nie wiadomo co było tego przyczyną, sprawa nie została jeszcze dokładnie zbadana. Parówek wtedy nie miałam, więc chyba nie chodziło o jedzenie. Od tamtej pory nie było jej, pewnie kolejny sabat.
Marta wpadła na genialny pomysł przeprowadzenia anonimowej ankiety, odnośnie mojego rysunku czarnej, mianowicie wypytamy personel, czy wiedzą kogo owy rysunek przedstawia.
Jak widzicie, jestem tu bardzo zajęta i nie mam czasu na głupoty, jak zamartwianie się, że mi się żyła zatka czy coś.
Mówiłam dziś doktorowi, że najbardziej mnie martwi to, że jak mnie zatka, to nie będę mogła pojechać na koncert Claptona i Santany, na które się wybieram. "Boże, doktorze, bo jak mnie zatka, to jak ja na te koncerty pojadę?"
Uśmialiśmy się przednio.
Jak widzicie, dobrze jest i tego się trzymamy. Nastrój mam super bojowo-głupawkowy.
Ściskam wszystkich mocno i oczywiście DO BOJU, WOJOWNICY!!!
i oczywiście mix zdjęć z najróżniejszych lat, czyli pięknych wspomnień i pięknych zapewnień.
Parafrazując słynne powitanie Ryśka Riedla. Mamy godzinę 0:03, nie chcę mi się spać, więc czas na kolejne wieści.
Jak już wspominałam w poprzednim poście, czyli 100 lat temu, miałam w planach tzw doplera czyli usg sprawdzające drożność żył. Otóż wieści nie są najlepsze, ale nic sobie z tego nie robimy, bo i po co się martwić, skoro można radośnie rżeć ze śmiechu, jakby przysłowiowy koń na przysłowiową blachę lał, co uskuteczniam intensywnie przez ostatnie dwa dni, m.in dzięki mojej wspaniałej sąsiadce Martusi, którą z łóżka, stojącego pół metra obok serdecznie pozdrawiam.
Wyniki doplera wskazują na zakrzepicę, nie jest to pomyślne, ponieważ mam bardzo niskie płytki i nie można mi podać leków przeciwzakrzepowych, które mogłyby wywołać krwotok.
Lekarze jednogłośnie podjęli decyzję, że lepiej, żeby wojowniczkę przytkało tudzież zatkało, niżeli miałaby im powalać krwią sterylne pomieszczenie ;) .
Miałam mieć dziś zrobiony tomograf w celu dokładnego ustalenia, gdzie co i jak, ale jak to bywa tutaj bardzo często, nikt mnie na niego nie zawołał, bo zwyczajnie zapomnieli.
Nie robię sobie jednak z tego zupełnie nic, gdyż jestem tak zaabsorbowana tutejszym życiem towarzyskim, że zwyczajnie nie mam na to czasu. Znajomości kwitną. Dzisiaj z Martą usiłowałyśmy namówić lekarza dyżurnego na kielicha buraka. Przy najbliższej sposobności będzie ostra popijawa.
Próbujemy też handlu oddziałowego - parówki, nutella, cola, sok z buraka, chipsy, kanapki z kotletem - słowem wszystko, czego dusza wygłodniała zapragnie, można dostać u nas, w siódemce.
Zapomniałam o pasztecie, powiedziałam doktorowi, że mamy tutaj niezły pasztet, ale też nie reflektował. I uwaga, doktor powiedział, że sok z buraka ma NEUTRALNY wpływ na krew, więc przestańcie nas nim katować. Nawet go prosiłam, żeby mi napisał oficjalne oświadczenie na temat buraka, żebym mogła babci pokazać. Jak jestem na przepustce, to babcia zawsze mi zapoda sok z surowego buraka. Kocham moją babcię przeokropnie, nawet mimo tego buraka właśnie.
I to by było tyle na temat warzyw, czas na wyniki morfologii.
SZPIK zaczął oficjalną współpracę ze swoim właścicielem. Leukocyty skoczyły do 2,5; a granulocyty do 1,41. Niestety płytki spadły do 12 tysięcy. Hemoglobina i czerwone też poszły w dół.
Dzisiaj miałam toczone płytki, więc na chwilę powinno być lepiej, miejmy nadzieję, że teraz pójdą w górę.
Jesteście ciekawi jak wygląda toczenie płytek? A zwyczajnie lecą jak kroplówka, są żółte.
I niesmaczne, swoją drogą.
Ale wszystkim ludziom, którzy oddają honorowo krew, bardzo dziękuję i kłaniam się nisko.
W momencie kiedy wyniki są naprawdę marne, ratuje nas- chorych, Wasza krew.
Dzisiaj trochę widziałam gwiazdek, przez tą niską hemoglobinę właśnie, ale ogólnie samopoczucie super, nic mnie nie boli, prócz dłoni, które są koszmarnie pokłute we wszelkich możliwych miejscach.
Pomówmy teraz o wenflonach, ostatnio temat wenflonów przewija się w każdym poście.
Ponoć jest to szalenie modny temat.
Wczoraj z Martą byłyśmy świadkami wystrzelenia wenflonu z mojej ręki. Spowodowało to u mnie szok wielki oraz wytrzeszcz oczu. Podczas zlatywania pysznego tazocinu, wenflon nagle się obrócił na mojej nieruchomej, słowo harcerza, którym nie byłam, dłoni i mi z niej wystrzelił, wyszedł, znaczy się. Kroplówka trysnęła mi na komputer, ale byłam w zbyt wielkim szoku, żeby się tym przejmować.
I kurza stópka, kolejny problem, bo skąd my weźmiemy żyłę?!
Przyszła siostra, która jak się okazało, była profesjonalistką. Kazała mi się wygodnie położyć i odprężyć, Marcie zleciła włączyć nastrojową muzykę (Ti amo, vox fm, przeboje zawsze młode) i zabrała się za poszukiwania żyły. Znalazła się marna żyłka, która oczywiście zrobiła bach i pękła. Siostra nie przejęła się tym bynajmniej i spokojnie, podśpiewując Ti amo i każąc mi śpiewać, pomimo moich zapewnień, że nie znam tekstu za dobrze, szukała dalej. I znalazła, fachowo założyła wenflon.
Victoria! Mogłam w końcu zacząć oddychać, bo z wrażenia zapomniałam, a napięcie opuściło pokój. Zasrany, za przeproszeniem, Tazocin, mógł zlecieć do końca.
Ostatnio stała się podejrzana rzecz. Czarna była miła. Wystraszyłam się nie na żarty, bo nawet mi bandaż przyniosła, jak powiedziałam, że wolę bandaż. Ale ona była za miła. Nie wiadomo co było tego przyczyną, sprawa nie została jeszcze dokładnie zbadana. Parówek wtedy nie miałam, więc chyba nie chodziło o jedzenie. Od tamtej pory nie było jej, pewnie kolejny sabat.
Marta wpadła na genialny pomysł przeprowadzenia anonimowej ankiety, odnośnie mojego rysunku czarnej, mianowicie wypytamy personel, czy wiedzą kogo owy rysunek przedstawia.
Jak widzicie, jestem tu bardzo zajęta i nie mam czasu na głupoty, jak zamartwianie się, że mi się żyła zatka czy coś.
Mówiłam dziś doktorowi, że najbardziej mnie martwi to, że jak mnie zatka, to nie będę mogła pojechać na koncert Claptona i Santany, na które się wybieram. "Boże, doktorze, bo jak mnie zatka, to jak ja na te koncerty pojadę?"
Uśmialiśmy się przednio.
Jak widzicie, dobrze jest i tego się trzymamy. Nastrój mam super bojowo-głupawkowy.
Ściskam wszystkich mocno i oczywiście DO BOJU, WOJOWNICY!!!
i oczywiście mix zdjęć z najróżniejszych lat, czyli pięknych wspomnień i pięknych zapewnień.
poniedziałek, 18 marca 2013
Wielki dołek vol 2
Witam wszystkich wojowników!
Pogoda przepiękna, okna szczelnie zasłonięte, coby się nie opalić za bardzo, dołowania nadszedł czas.
Jeżeli wczoraj sądziłam, że jestem w wielkim dołku, to się nieco omyliłam.
Okazało się, że dziś znajduję się jeszcze niżej. Ktoś ewidentnie pode mną kopie.
Wyniki z dziś, moi mili, leukocyty - 0,7; hemoglobinka - 9,0; granulocyty - 0,01 (czyli praktycznie mówiąc zero); płytki - 28 tys; czerwone krwinki - 2,79.
Tak niskich granulocytów w mojej historii jeszcze nie było. Moja odporność wynosi teraz zero, więc biada mi, jeśli czarna się wtoczy do pokoju bez maski. Mogłabym wtedy oskarżyć ją o usiłowanie zabójstwa - pomysł ten coraz bardziej mi się podoba, tylko czarnej coś nie widać. Pewnie nie zdążyła wrócić z sabatu- każdemu się może zdarzyć.
Wczoraj, jak to przystało na życie w kurorcie, wszyscy wypoczywali. Czynność ta absorbująca zajęła mi caaaaaaały dzień, z przerwą na obiad.
Czas i tak przemiły, został umilony przez wizytę księdza, który nie jest księdzem, a seminarzystą, i którego serdecznie pozdrawiam, ponieważ dzięki niemu dostałam niezwykłej głupawki.
Kiedy to opowiem, pewnie nikomu nie wyda się zabawne, ale i tak opowiem :)
Otóż ksiądz stwierdził, że jesteśmy chyba w tym samym wieku i przedstawił się jako Paweł. Ja zadałam więc rezolutne pytanie w moim stylu "to ksiądz jest księdzem?", na co otrzymałam odpowiedź, że ksiądz jest w trakcie seminarium. Błysnęłam więc znowu i zapytałam "to jak się do księdza zwracać?", na co ksiądz odrzekł, że po imieniu czyli Paweł. Spojrzałam na Pawła, ale widząc sutą sutannę, nie mogłam się zdecydować czy obrać formę 'proszę księdza' czy też bezpośrednio 'Pawle' i zamiast zwrócić się "i możesz już udzielać komunii, Paweł?", odrzekłam : "i Paweł już może udzielać komunii?", po czym ryknęłam homeryckim śmiechem i przez 10 minut nie mogłam się uspokoić. Na przemian płacząc ze śmiechu i przepraszając, zdołałam jeszcze wyjąkać "Niech Paweł czyni swoją powinność" i przepadłam całkowicie w krainie wariackich śmiechów. Paweł również się pośmiał dla towarzystwa, po czym szybko się uspokoił, a kolor jego twarzy przybrał odcień lekko buraczkowy. Powzięłam wówczas decyzję o całkowitym opanowaniu, co i tak mi się nie udało, a tylko pogorszyło moją beznadziejną sytuację.
Spojrzenie Pawła upewniło mnie, że zyskałam opinię naczelnego psychola o co najmniej dziwnym poczuciu humoru. (tak, moi drodzy, pisze się co najmniej, a nie conajmniej- tak w ramach ciekawostki).
Dalsza część dnia upływała błogo i spokojnie wśród licznych konstelacji, pojawiających się tu i ówdzie.
Nieco rozrywki dostarczył mi i kochanym siostrom Joli i Marcie, wieczór.
Wenflon na prawej ręce nie chciał już współpracować i przyjmować pyszny Tazocin (przypominam, który został mi zlecony dzięki uprzejmości czarnej), a sama dłoń też była już strasznie obolała.
Skutkiem tego wenflon został wyjęty, ale pojawił się problem, gdzie założyć następny.
Niestety ręce miałam już pokłute we wszelkich możliwych miejscach, a żyły osłabione lekami, pękały jedna po drugiej, co nie należy do przyjemności. Najpierw spróbowała siostra Marta, udało się odnaleźć marną żyłkę, która niestety chwilę później pękła. Próbowałyśmy załatwić odstawienie Tazocinu na rzecz antybiotyku doustnego, ale dr dyżurująca nie wyraziła zgody, z powodu moich marnych wyników. Za robotę wzięła się siostra Jola. Ponownie udało się namierzyć maleńką żyłkę, a nawet do niej dostać, lecz tym razem przeszkodził zrost, przez który za nic nie można było się przebić, a i mnie bolało bardzo. Ja byłam już zrezygnowana totalnie, na szczęście siostra Jola wciąż się nie poddawała. Sokolim okiem zlokalizowała kolejną żyłkę i tym razem udało się założyć najmniejszy wenflon- niebieski. Tazocin szczęśliwie zleciał, ale problem pozostał.
Ten wenflon prawdopodobnie wytrzyma do jutra, a jutro znów będzie wielki kłopot.
Dziś rozmawiałam z moją niezwykle wylewną i empatyczną panią doktor, pokazując jej moje śliczne łapki, co nie wzruszyło ją totalnie, bo ona tego antybiotyku nie zmieni i tak na doustny, bo mam za słabe wyniki. Zapytałam wobec tego, co z zapowiedzianym doplerem, ale odpowiedzi jak zwykle nie uzyskałam. Ponoć miał zostać zamówiony. Ponoć, ponoć, ponoć. Dalej nie wiemy, że tak powiem, co mi w klacie siedzi.
O nie, tak być nie może, zadzwoniłam do mojej mamuni i się poskarżyłam na moją panią doktor, oświadczając, że najwyraźniej nie możemy się porozumieć z powodu barier językowych. Ja bowiem mówię głosem w miarę ludzkim, a pani doktor doktorskim. Następnym razem spróbuję zagaić do niej w języku esperanto.
Mama to jednak mama, swoją moc posiada, i bez trudu dowiedziała się, że dopler będzie jutro o 17. W końcu dowiemy się co mi w klacie piszczy.
Na chwilę obecną siedzę ze zwiniętą chusteczką w nosie (krew mi leci co i raz od wczoraj) i powoli kończę tego posta. Pani salowa właśnie przyniosła mi paczuszkę, którą rach ciach otworzyłam.
DZIĘKUJĘ BARDZO MARCIN!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Za to, że nie chowasz pod klosz wartości tego świata... Osłodziłeś mi chwilę ciut, ciut, DUŻO.
Wojownicze pozdrowienia i buziaki, a na koniec mix różnych zdjęć, dużo sprzed choroby, masa pozytywnych chwil. DO BOJU!
Pogoda przepiękna, okna szczelnie zasłonięte, coby się nie opalić za bardzo, dołowania nadszedł czas.
Jeżeli wczoraj sądziłam, że jestem w wielkim dołku, to się nieco omyliłam.
Okazało się, że dziś znajduję się jeszcze niżej. Ktoś ewidentnie pode mną kopie.
Wyniki z dziś, moi mili, leukocyty - 0,7; hemoglobinka - 9,0; granulocyty - 0,01 (czyli praktycznie mówiąc zero); płytki - 28 tys; czerwone krwinki - 2,79.
Tak niskich granulocytów w mojej historii jeszcze nie było. Moja odporność wynosi teraz zero, więc biada mi, jeśli czarna się wtoczy do pokoju bez maski. Mogłabym wtedy oskarżyć ją o usiłowanie zabójstwa - pomysł ten coraz bardziej mi się podoba, tylko czarnej coś nie widać. Pewnie nie zdążyła wrócić z sabatu- każdemu się może zdarzyć.
Wczoraj, jak to przystało na życie w kurorcie, wszyscy wypoczywali. Czynność ta absorbująca zajęła mi caaaaaaały dzień, z przerwą na obiad.
Czas i tak przemiły, został umilony przez wizytę księdza, który nie jest księdzem, a seminarzystą, i którego serdecznie pozdrawiam, ponieważ dzięki niemu dostałam niezwykłej głupawki.
Kiedy to opowiem, pewnie nikomu nie wyda się zabawne, ale i tak opowiem :)
Otóż ksiądz stwierdził, że jesteśmy chyba w tym samym wieku i przedstawił się jako Paweł. Ja zadałam więc rezolutne pytanie w moim stylu "to ksiądz jest księdzem?", na co otrzymałam odpowiedź, że ksiądz jest w trakcie seminarium. Błysnęłam więc znowu i zapytałam "to jak się do księdza zwracać?", na co ksiądz odrzekł, że po imieniu czyli Paweł. Spojrzałam na Pawła, ale widząc sutą sutannę, nie mogłam się zdecydować czy obrać formę 'proszę księdza' czy też bezpośrednio 'Pawle' i zamiast zwrócić się "i możesz już udzielać komunii, Paweł?", odrzekłam : "i Paweł już może udzielać komunii?", po czym ryknęłam homeryckim śmiechem i przez 10 minut nie mogłam się uspokoić. Na przemian płacząc ze śmiechu i przepraszając, zdołałam jeszcze wyjąkać "Niech Paweł czyni swoją powinność" i przepadłam całkowicie w krainie wariackich śmiechów. Paweł również się pośmiał dla towarzystwa, po czym szybko się uspokoił, a kolor jego twarzy przybrał odcień lekko buraczkowy. Powzięłam wówczas decyzję o całkowitym opanowaniu, co i tak mi się nie udało, a tylko pogorszyło moją beznadziejną sytuację.
Spojrzenie Pawła upewniło mnie, że zyskałam opinię naczelnego psychola o co najmniej dziwnym poczuciu humoru. (tak, moi drodzy, pisze się co najmniej, a nie conajmniej- tak w ramach ciekawostki).
Dalsza część dnia upływała błogo i spokojnie wśród licznych konstelacji, pojawiających się tu i ówdzie.
Nieco rozrywki dostarczył mi i kochanym siostrom Joli i Marcie, wieczór.
Wenflon na prawej ręce nie chciał już współpracować i przyjmować pyszny Tazocin (przypominam, który został mi zlecony dzięki uprzejmości czarnej), a sama dłoń też była już strasznie obolała.
Skutkiem tego wenflon został wyjęty, ale pojawił się problem, gdzie założyć następny.
Niestety ręce miałam już pokłute we wszelkich możliwych miejscach, a żyły osłabione lekami, pękały jedna po drugiej, co nie należy do przyjemności. Najpierw spróbowała siostra Marta, udało się odnaleźć marną żyłkę, która niestety chwilę później pękła. Próbowałyśmy załatwić odstawienie Tazocinu na rzecz antybiotyku doustnego, ale dr dyżurująca nie wyraziła zgody, z powodu moich marnych wyników. Za robotę wzięła się siostra Jola. Ponownie udało się namierzyć maleńką żyłkę, a nawet do niej dostać, lecz tym razem przeszkodził zrost, przez który za nic nie można było się przebić, a i mnie bolało bardzo. Ja byłam już zrezygnowana totalnie, na szczęście siostra Jola wciąż się nie poddawała. Sokolim okiem zlokalizowała kolejną żyłkę i tym razem udało się założyć najmniejszy wenflon- niebieski. Tazocin szczęśliwie zleciał, ale problem pozostał.
Ten wenflon prawdopodobnie wytrzyma do jutra, a jutro znów będzie wielki kłopot.
Dziś rozmawiałam z moją niezwykle wylewną i empatyczną panią doktor, pokazując jej moje śliczne łapki, co nie wzruszyło ją totalnie, bo ona tego antybiotyku nie zmieni i tak na doustny, bo mam za słabe wyniki. Zapytałam wobec tego, co z zapowiedzianym doplerem, ale odpowiedzi jak zwykle nie uzyskałam. Ponoć miał zostać zamówiony. Ponoć, ponoć, ponoć. Dalej nie wiemy, że tak powiem, co mi w klacie siedzi.
O nie, tak być nie może, zadzwoniłam do mojej mamuni i się poskarżyłam na moją panią doktor, oświadczając, że najwyraźniej nie możemy się porozumieć z powodu barier językowych. Ja bowiem mówię głosem w miarę ludzkim, a pani doktor doktorskim. Następnym razem spróbuję zagaić do niej w języku esperanto.
Mama to jednak mama, swoją moc posiada, i bez trudu dowiedziała się, że dopler będzie jutro o 17. W końcu dowiemy się co mi w klacie piszczy.
Na chwilę obecną siedzę ze zwiniętą chusteczką w nosie (krew mi leci co i raz od wczoraj) i powoli kończę tego posta. Pani salowa właśnie przyniosła mi paczuszkę, którą rach ciach otworzyłam.
DZIĘKUJĘ BARDZO MARCIN!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Za to, że nie chowasz pod klosz wartości tego świata... Osłodziłeś mi chwilę ciut, ciut, DUŻO.
Wojownicze pozdrowienia i buziaki, a na koniec mix różnych zdjęć, dużo sprzed choroby, masa pozytywnych chwil. DO BOJU!
Subskrybuj:
Posty (Atom)