poniedziałek, 18 marca 2013

Wielki dołek vol 2

Witam wszystkich wojowników!
Pogoda przepiękna, okna szczelnie zasłonięte, coby się nie opalić za bardzo, dołowania nadszedł czas.
Jeżeli wczoraj sądziłam, że jestem w wielkim dołku, to się nieco omyliłam.
Okazało się, że dziś znajduję się jeszcze niżej. Ktoś ewidentnie pode mną kopie. 
Wyniki z dziś, moi mili, leukocyty - 0,7; hemoglobinka - 9,0; granulocyty - 0,01 (czyli praktycznie mówiąc zero); płytki - 28 tys; czerwone krwinki - 2,79.
Tak niskich granulocytów w mojej historii jeszcze nie było. Moja odporność wynosi teraz zero, więc biada mi, jeśli czarna się wtoczy do pokoju bez maski. Mogłabym wtedy oskarżyć ją o usiłowanie zabójstwa - pomysł ten coraz bardziej mi się podoba, tylko czarnej coś nie widać. Pewnie nie zdążyła wrócić z sabatu- każdemu się może zdarzyć. 

Wczoraj, jak to przystało na życie w kurorcie, wszyscy wypoczywali. Czynność ta absorbująca zajęła mi caaaaaaały dzień, z przerwą na obiad. 
Czas i tak przemiły, został umilony przez wizytę księdza, który nie jest księdzem, a seminarzystą, i którego serdecznie pozdrawiam, ponieważ dzięki niemu dostałam niezwykłej głupawki.
Kiedy to opowiem, pewnie nikomu nie wyda się zabawne, ale i tak opowiem :)
Otóż ksiądz stwierdził, że jesteśmy chyba w tym samym wieku i przedstawił się jako Paweł. Ja zadałam więc rezolutne pytanie w moim stylu "to ksiądz jest księdzem?", na co otrzymałam odpowiedź, że ksiądz jest w trakcie seminarium. Błysnęłam więc znowu i zapytałam "to jak się do księdza zwracać?", na co ksiądz odrzekł, że po imieniu czyli Paweł. Spojrzałam na Pawła, ale widząc sutą sutannę, nie mogłam się zdecydować czy obrać formę 'proszę księdza' czy też bezpośrednio 'Pawle' i zamiast zwrócić się "i możesz już udzielać komunii, Paweł?", odrzekłam : "i Paweł już może udzielać komunii?", po czym ryknęłam homeryckim śmiechem i przez 10 minut nie mogłam się uspokoić. Na przemian płacząc ze śmiechu i przepraszając, zdołałam jeszcze wyjąkać "Niech Paweł czyni swoją powinność" i przepadłam całkowicie w krainie wariackich śmiechów. Paweł również się pośmiał dla towarzystwa, po czym szybko się uspokoił, a kolor jego twarzy przybrał odcień lekko buraczkowy. Powzięłam wówczas decyzję o całkowitym opanowaniu, co i tak mi się nie udało, a tylko pogorszyło moją beznadziejną sytuację. 
Spojrzenie Pawła upewniło mnie, że zyskałam opinię naczelnego psychola o co najmniej dziwnym poczuciu humoru. (tak, moi drodzy, pisze się co najmniej, a nie conajmniej- tak w ramach ciekawostki).
Dalsza część dnia upływała błogo i spokojnie wśród licznych konstelacji, pojawiających się tu i ówdzie. 
Nieco rozrywki dostarczył mi i kochanym siostrom Joli i Marcie, wieczór. 
Wenflon na prawej ręce nie chciał już współpracować i przyjmować pyszny Tazocin (przypominam, który został mi zlecony dzięki uprzejmości czarnej), a sama dłoń też była już strasznie obolała. 
Skutkiem tego wenflon został wyjęty, ale pojawił się problem, gdzie założyć następny.
Niestety ręce miałam już pokłute we wszelkich możliwych miejscach, a żyły osłabione lekami, pękały jedna po drugiej, co nie należy do przyjemności. Najpierw spróbowała siostra Marta, udało się odnaleźć marną żyłkę, która niestety chwilę później pękła. Próbowałyśmy załatwić odstawienie Tazocinu na rzecz antybiotyku doustnego, ale dr dyżurująca nie wyraziła zgody, z powodu moich marnych wyników. Za robotę wzięła się siostra Jola. Ponownie udało się namierzyć maleńką żyłkę, a nawet do niej dostać, lecz tym razem przeszkodził zrost, przez który za nic nie można było się przebić, a i mnie bolało bardzo. Ja byłam już zrezygnowana totalnie, na szczęście siostra Jola wciąż się nie poddawała. Sokolim okiem zlokalizowała kolejną żyłkę i tym razem udało się założyć najmniejszy wenflon- niebieski. Tazocin szczęśliwie zleciał, ale problem pozostał. 
Ten wenflon prawdopodobnie wytrzyma do jutra, a jutro znów będzie wielki kłopot.
Dziś rozmawiałam z moją niezwykle wylewną i empatyczną panią doktor, pokazując jej moje śliczne łapki, co nie wzruszyło ją totalnie, bo ona tego antybiotyku nie zmieni i tak na doustny, bo mam za słabe wyniki. Zapytałam wobec tego, co z zapowiedzianym doplerem, ale odpowiedzi jak zwykle nie uzyskałam. Ponoć miał zostać zamówiony. Ponoć, ponoć, ponoć. Dalej nie wiemy, że tak powiem, co mi w klacie siedzi. 
O nie, tak być nie może, zadzwoniłam do mojej mamuni i się poskarżyłam na moją panią doktor, oświadczając, że najwyraźniej nie możemy się porozumieć z powodu barier językowych. Ja bowiem mówię głosem w miarę ludzkim, a pani doktor doktorskim. Następnym razem spróbuję zagaić do niej w języku esperanto.
Mama to jednak mama, swoją moc posiada, i bez trudu dowiedziała się, że dopler będzie jutro o 17. W końcu dowiemy się co mi w klacie piszczy. 
Na chwilę obecną siedzę ze zwiniętą chusteczką w nosie (krew mi leci co i raz od wczoraj) i powoli kończę tego posta. Pani salowa właśnie przyniosła mi paczuszkę, którą rach ciach otworzyłam.
DZIĘKUJĘ BARDZO MARCIN!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!  Za to, że nie chowasz pod klosz wartości tego świata...  Osłodziłeś mi chwilę ciut, ciut, DUŻO. 

 Wojownicze pozdrowienia i buziaki, a na koniec mix różnych zdjęć, dużo sprzed choroby, masa pozytywnych chwil. DO BOJU!












 

 

 
 

2 komentarze:

  1. Krew leci bo płytki słabe lecz obawiam się że jeszcze spadną,mi właśnie tak po sześciu sztukach zaczęli dopiero podawać płytki.Mój lekarz miał taką zasadę że podawał poniżej 20tys. lecz wtedy są problemy z pękającymi żyłami, jak jeszcze trochę spadnie hemoglobina to w głowie zacznie się kręcić.U mnie dołek się zaczynał przy zerowych leukocytach przez dwa-trzy dni i wtedy leciało się do lekarza aby czynnik wzrostu zlitował się i podawał, ja akurat dostawałem neupogen lub granocyt.Było się kutym przez pięć dni i następnie atak bólu w kościach-przynajmniej ja tak miałem lecz niektórzy pacjenci mieli gorzej ale podtrzymywała mnie jedna myśl"boli to znaczy że szpik idzie w górę zaraz do domu". Porozmawiaj z lekarzem czy czynnika wzrostu na stałe Ci nie wpisze-dużo szybciej z dołka wyciąga,co prawda z każdą chemią zmienianą w moim przypadku było coraz gorzej a to grzybica jamy ustnej się trafiła(masakra) a to gronkowca gratis dostałem lecz ogólnie Instytut zacząłem traktować jak drugi dom,byłem pierwszym pacjentem w tym obiekcie i przegrzałem tam pięć długich lat więc znam tam każdego począwszy od sprzątaczki(choć się zmieniają) na szefostwie kończąc.Powiem szczerze w domu o niebo lepiej lecz w Szpitalu z normalną obsługą da się żyć,ciężko tylko było gdy zmarła Agata Mróz,ponieważ była przygotowywana do przeszczepu na naszym oddziale a następnie przewieziona do Wrocławia gdzie nabawiła się infekcji i zmarła,następny dzień to armagedon-cały oddział ryczał.Lecz nic to,najważniejsze to aby poprawa była i pozytywne myślenie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja droga czytałam te wszystkie posty, które napisalaś i wynika z nich, że wyraźnie oczerniasz niektóre z pielęgniarek. Nie wiem czy jesteś tego świadoma, ale jako doświadczony prawnik powiem krótko i na temat- jest to karalne. Poza tym z tego co wiem:
    -pielęgniarki nie wydają zleceń, natomiast jest to obowiązek każdego lekarza, więc żadna ,,czarna'' nie miała wpływu
    - specjalistyczne badania typu: doppler są zamawiane z bardzo dużym wyprzedzeniem i obarczone długim okresem oczekiwania.
    Sama długi okres czasu byłam hospitalizowana, przezwyciężyłam BIAŁACZKĘ i nie mogę się z Tobą zgodzić w kwestii personelu medycznego. Personel jest wykwalifikowany, kompetentny. Pielęgniarki zasługują z Twojej strony na szacunek, ich praca to misja i poświęcenie. Twoja choroba nie upoważnia Cię do rzucania oskarżeń. Dlaczego nie bierzesz pod uwagę faktu, iż personel czuwa nad zdrowiem i warunkami panującymi na oddziale (ukłon w stronę Pań salowych).
    Wyciągnij więc z mojej opinii odpowiednie wnioski i doceń, co inni robią dla Ciebie. Zdrówka...

    OdpowiedzUsuń